niedziela, 6 września 2015

Chocolissimo, Nuts&Nougats

Więcej mnie tu nie ma, niż jestem. Niestety taka jest smutna prawda. Z resztą jakby nie było - nie da się ukryć. Ostatnio, dwa dni temu dokładnie, zamiast hucznie świętować z Wami, fetować "pół roku Słodkich Abstrakcji", ja pisałam pożegnalną notkę, którą swoją drogą mam gdzieś tam w roboczych. Recenzje mi się pokończyły. Ekhm. I choć słodkości do testowania mi pod dostatkiem (chociaż już i tak większość rozdałam w akcie desperacji).. No coś idzie nie tak. Od kiedy zostałam posądzana o kopiowanie, ściąganie, małpowanie, papugowanie - plagiat - zabawnie to brzmi, jakby straciłam motywację. Pisanie, recenzowanie, a już na bank jedzenie - to jakoś mi nie po drodze. 

Dziś wpadam tu do Was - do Nas, z recenzją produktu "od którego wszystko się zaczęło". No, może nie wszystko, a sama współpraca z ChocolissimoOd razu dołączę Wam link, a nawet linki dwa, żebyście popodziwiać mogli Nuts&Nougats w pełnej krasie - moje czekoladki niestety.. Z resztą sami zobaczycie. W skrócie: upały nie służyły, a już napewno transport rzeczy miękkich, podatnych i gorąc nie idą w parze. Coś jeszcze miałam chyba napisać? Chyba tak. Ale zapomniałam. Cóż. Szybciej przejdziemy do konkretów!

wtorek, 1 września 2015

Corny free, Kirsche-Joghurt

A to miał być bardzo dobry dzień..

Jak pisałam moje zdjęcia nieco się zmienią, nareszcie doszła moja paka z cacykami. Niestety czas kupić jakąś dobrą lampę, żarówkę chociaż. Będzie dobrze, wszystkiego się nauczę. Dziś pierwsze próby zabaw światłem i cieniem. Fakt faktem nieudane, bo ledwo się czołgam ale.. No ważne że się podjęłam! Obiecuję poprawę.

Corny w wersji free był już przeze mnie recenzowany. Weiße Schoko zagościł u Nas w maju, połowie tego miesiąca dokładnie. Jak wiecie zapewne, uczniowie na bank.. Mamy wrzesień. Tak więc wersja jogurtowo-wiśniowa, wiśniowo-jogurtowa poleżała nieco w magicznym pudle. Dobra, zapomniałam o niej. Będę szczera. Jednak - przekopałam, odkopałam.. I zapraszam na słów kilka.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Chojecki, La Crema Lemon

Witam w niedzielny poranek, a raczej niedzielne południe - jeszcze wakacyjne, jeszcze letnie, ciepłe, miłe i przyjemne! Mam pomysł na wstęp ale aleee zachowam go póki co. Kurcze, komu chciałoby się czytać moje wypociny, kiedy tak na serio trzeba skorzystać z ostatnich chwil wolnych od szkoły? Poza tym ja też dziś potrzebuję swojej chwili, nie ukrywam tego - niestety wyniki badań nie wyszły tak cudnie, jakbym sobie tego życzyła. Spokojnie, nie jestem umierająca. Po prostu.. Muszę odsapnąć :)

Wpadam do Was z przedostatnią recenzją z moich zapasów. Niestety.. Nie wiem co dalej. W związku z moimi zawirowaniami. Ja po prostu nie wiem czy zdobędę się na test. Będę musiała się chyba przemóc. Cóż takie zajęcie, karma taka. Tak czy siak, bo miałam nie przedłużać w nieskończoność - dziś na blogu crunchy biscuits with lemon flavour cream, czyli "La Crema" o smaku cytrynowym.

Skąd ja je wytrzasnęłam? Chyba nie myślicie, że kupiłam je sama? Owszem, ciekawa jak nikt na świecie jestem nowości.. Ale mam swoje granice przyzwoitości. Nie, tak na poważnie to nie mam. Mój Tata postanowił być hojny i łaskawy. Padam na kolana i biję pokłony! Przywiózł swemu dziecku dwa smaki biszkoptowego ustrojstwa. Komu jak komu, mi się nie dogodzi. Stwierdziłam, co zgodne jest z prawdą, że nie przepadam za cytrusami w ciastkach, a raczej posmakiem-nibysmakiem owoców. 

sobota, 29 sierpnia 2015

Ferrero, Kinder Pingui Malina

"Wróci, zawsze wraca", jak mawiał jeden z moich kolegów. Kolegów? Whatever. W ogóle, masz (miałaś, miałaś!) panno świetną opinię, tak na marginesie. Co jak co, raz w życiu się chłopaczyna - o ile to dobre określenie pana.. nieco starszego ode mnie - wykazał rozumem. Miał najzwyczajniej w świecie rację. Ja zawsze wracam. Jak niechciany bumerang rzucony w pole. Kurcze. Może często się poddaje, upadam z hukiem. "Może? Dziewczyno weź otrzeźwiej! Robisz to notorycznie." Jednak równie szybko się podnoszę, wstaję, otrzepuję i lecę dalej. Mam mocną psychikę, mimo wszystko. Podobno twardy ze mnie zawodnik - znak zodiaku zobowiązuje. Emm.. Nie muszę już mówić z czym wiąże się moja nieobecność, kto na dłużej się tu zagościł - wie. Kto wpada tu sporadycznie.. Odsyłam do poprzednich wpisów. Najlepiej chyba wszystkich. Staram się jednak zażegnać kryzys i tuż po porannych badaniach wpadam do Was, do Nas. Tu wpadam. Z kolejną recenzją. Dziś przedstawiam nowość od Ferrero - Kinder Pingui w wersji malinowej.

Stanęłam przed sklepową nabiałową półką. "Musisz sobie kochana.. zadać zajeb*ście ale to zajeb*ście ważne pytanie.. Co Ty do jasnej ciasnej chcesz stąd wziąć? Stoisz jak paranoiczka od pięciu dobrych minut i gapisz się jak sroka w gnat." Wyciągnęłam rękę przed siebie. Mam. Uciekam. Padło właśnie na ten produkt, nie żebym o nim marzyła.. Ale.. Los tak chciał. Z cyklu "krótkie, prześmiewcze historyjki zakupowe".

niedziela, 23 sierpnia 2015

Hildebrand, Aleksandra (Czekoladowy Miś)

Nie wiem co piszę, co recenzuję. Tytuł wpisu jest dla mnie jedną wielką zagadką. "Internety" również mało mi pomogły w jej rozwiązaniu. Przymrużmy więc jedno oko, opcjonalnie "oka dwa" i potakujmy gdy ktoś spyta o poprawność, dopasowanie producenta do produktu, marki do produktu - czegokolwiek do czegokolwiek. Po apelu. :)

Miałam dziś nie przedłużać, bo i tak wiele mam do zaprezentowania. Jednak kurcze. Ostatnio zastanawiałam się, już kolejny raz z resztą, czym są dla mnie te moje skromne internetowe progi. "Słodkie Abstrakcje" bowiem, to miała być jedynie moja, powiedzmy.. Oaza spokoju i biuro leczenia uzależnień - a raczej leczenia, uznajmy, braku apetytu :). Doszłam jednak do wniosku, po jak zwykle niekrótkiej kontemplacji, że mój stosunek do tego miejsca ulega ciągłym zmianom. Pisanie - choć nie znam się na gramatyce, interpunkcji i innych cudach na kiju, jest jakąś tam moją.. Nie, to nie jest pasja. Ale pisanie, takie dla siebie, mnie rajcuje. Z resztą, gdyby miała być to pasja.. Chyba bezsensowna. Mistrz słowa ze mnie żaden. Blogowanie zajmuje mój czas, mniemam że to ostatnio najbardziej pożyteczna rzecz jaką czynię. Tu serdecznie pozdrawiam stos książek leżących przede mną i czekających aż zacznę pisać inżynierkę. . "Obiecuję, zajrzę i do Was - chyba ***** w przyszłym wcieleniu". Poza tym Słodkie Abstrakcje to miejsce spotkań. Tak! Mam tu styczność, co te dwa dni (jak mam kryzys to i raz w tygodniu, no bywa) z masą bardzo ciekawych osób. Czasem czuję się jak barman, no szkoda tylko wielka, że nie polewam. Skąd porównanie? Bo tak sobie siedzimy i gadamy. Z Waszych wpisów dowiaduję się ciekawych rzeczy o Was, Wy z moich.. No ja to się uzewnętrzniam jak nikt inny! Czytając komentarze też jestem w stanie Was sobie nakreślić. Wiec suma summarum - podchodzę do bloga bardziej emocjonalnie niż się tego spodziewałam, zżyłam się z nim - symbioza totalna, a przez niego z Wami. Nie fanami, czytelnikami .. A dobrymi kumplami. Tu adnotacja: tej części poprawiać nie będę - to kłębek myśli, który siedział w mojej głowie. Nieco jestem zagmatwanopoplątana. Kobieta.. I to jeszcze blondynka.

Myślę, że faktycznie nie mam co przedłużać. Niedziela jest - święta, odpocząć muszę! Dziś recenzja cukierachów od Czekoladowego Misia.

sobota, 22 sierpnia 2015

Terravita, Cocoacara coffee & cardamom dark chocolate

Wstałam dziś skoro świt! Uwielbiam te pobudki o 5 rano, mmm! Ach, miałam tak niesamowitą wenę, pomysł na - aż - dwa wstępy. Wierzcie lub nie - nie byle jakie. Ale zagadałam się z Bratem.. Siedząc tylko we dwójkę, skazani na własne towarzystwo, możemy gadać o wszystkim nie szepcąc po kątach. Co jest cudowne! Niestety.. Przez te ploteczki dzień skrócił mi się o całe dwie godziny, a czas goni. A raczej, kurcze, mamy już 10.. Ja nic nie zrobiłam. Dość mam braku kreatywności w życiu. Więc może bez słowa wstępu? Trzeba Was czasem zaskoczyć ;)

Jakiś czas temu, stosunkowo niedawno nawet (nawet bardzo niedawno!), jedna z blogowych koleżanek  - zapraszam do krainy kaczek w czekoladzie, napisała recenzję mlecznej, słodkiej niczym miód czekolady Terravity. I kurcze, przypomniałam sobie.. Za małolata jadało się podobne do tej recenzowanej tabliczki (czekolada wyśmienita - Terravita, kojarzycie?). Nie pamiętam jakież to smaki były.. Stare dzieje, nie mi to wspominać - bo szczerze, ciężko mi sobie przypomnieć co robiłam wczoraj. Kojarzę ogólnie, że czekolady mi smakowały. Chyba. :) Oczywiście, jak to ja, napaliłam się jak dzik na żołędzie na tę Terravitę.. Jakby jeszcze było na co! Jednak nie o tym. Bo cóż się zadziało, nie zgadniecie? Zacznę od historyjki jednozdaniowej. Sto lat temu kupiłam dwie gorzkie czekolady. Schowałam do pudła.. I tak leżały, leżały i leżały.. I.. Przyznam do wzięcia tej dziś prezentowanej, zmusił mnie wręcz, termin ważności - taki na słowo honoru już. I oczywiście Terravitowa recenzja z sobotniego rana grana. Bang! Dziś na blogu, jak nigdy.. Nieco wytrawniejszych smaków. Coffee & cardamom (mom?) dark chocolate.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Tastino, Roger Toffi with milk chocolate

Uwaga, uwaga! Wprowadzam zakaz narzekania. Zakaz! Były upały.. Wszyscy narzekali. A że to za gorąco, a że się wszystko psuje i topi. Że żyć się nie da, wyjść się nie da. Najlepiej paść na twarz, rozłożyć się krzyżem i umrzeć. Pewnie też nie raz i nie dwa ja przeklinałam pod nosem tę pogodę. Chociaż, w sumie nawet nie wiem.. Cieszyłam się z tej fali gorąca, bo przynajmniej było mi ciepło. Egoistka. Hoho! :) A teraz? Oj bo zimno się zrobiło i już lepiej jak było gorąco, oj bo jesień już puka do drzwi, szaro buro i wilgotno.. A jak nie ma wilgoci, to susza niesamowita. Tu ja się też nieco umartwiam - nad tym ochłodzeniem. Siedzenie w grubej bluzie i turboskarpetach po same kolana przestało mnie "rajcować" już po dwóch dniach - cóż przed zimą, która również nadejdzie - taka to już kolej rzeczy, trzeba się hartować. O! Będę szukać pozytywów. Choćby i na siłę! Będę się cieszyć i będę wdzięczna za wszystko co mam. Będę pracować i przestanę się pastwić nad sobą. I będzie dobrze. Koniec końców. Pozdrawiam starsze panie, które natchnęły mnie do tego apelu. Dziękuję za uwagę.

Jakiś czas temu, wiosną dokładnie, opisałam tu 3 batony, trzy lidlowskie wafelki. Zobowiązałam się tym samym przetestować całą serię. Szalona! Nie chcąc być niesłowna.. Po Rogerze kokosowymkakaowym i orzechowym zapraszam na krótką recenzję smaku numer 4 - toffi. :) Ostatni smak za kolejne pare miesięcy - tak myślę.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Gelatelli, Master of Taste Pretty Peanut Butter

Ja to jestem jednak recenzentem niesamowitym! Tak, wiem.. Skromnym również, to na marginesie. Kiedy na dworze upały rodem z gorącego czarnego kontynentu, kiedy ludzie płoną żywym ogniem lub wtapiają się w rozpływający pod nogami asfalt.. Ja z uśmiechem na ustach, w pośpiechu ekstremalnym tworzę kwieciste recenzje słodyczy najbardziej cukrowych, lepkich i ciężkich. Natomiast kiedy temperatura nagle spada, kiedy robi się zimno (jest znacznie chłodniej, sama preferuję aktualnie ciepłe skarpety i równie gorące kakao) ja, niczym "Filip z konopii" (a Filipku, coo robiłeś w tych konopiach?) wyskakuję z recenzją lodów. Spytam sama siebie, Was przy okazji, "gdzie logika?". Nie chciałabym być wobec siebie nazbyt krytyczna, jednak przejawu owej logiki chyba po prostu brak. Cóż, zmieniać tego nie będę, bo i nie ma po co. Przynajmniej mamy "fun". Jestem ciekawa cóż takiego będę testować zimą? Wstęp mamy za sobą. O dziwo, co zdarza się rzadko ostatnimi czasy, przyszedł mi on "ot tak". Miło i przyjemnie jednak się nieco z siebie ponabijać. To w życiu wychodzi mi najlepiej - jak widać na załączonym obrazku. A raczej może, można wyczytać w zamieszczonym wyżej tekście.

Do sedna - nie ma co przedłużać. Dziś recenzja mojej ostatniej zdobyczy.. A raczej prezentu od Mamusi, w iście amerykańsko - lidlowym stylu! Lody Gelatelli w masłoorzechowej odsłonie - Pretty Peanut Butter.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Chocolissimo, Chocmallows Mix

Sobotni, leniwy (żeby nie powiedzieć jak zwykle), świąteczny poranek. Może dla niektórych nocnych marków nawet umowny środek nocy, dla piątkowych imprezowiczów, ostatnia chwila przed zaśnięciem. W końcu szósta rano, jakby nie było to pora dość wczesna, umówmy się. Dla mnie, jeszcze względnie niedawno, także była to nieludzka godzina, taka wiecie, ewentualnie w sam raz dobra na powiedzenie "dobranoc".. Pytanie: "Po co ja to robię, po co zrywam się jak szalona, kiedy mogę poleżeć nawet i do południa?", "Co budzi mnie tak wcześnie?". Ale ale, nie o tym dziś, wrócimy do tego, jakże ciekawego tematu, kiedy nie będę miała o czym opowiadać - czyli zapewne prędko. Jak na "lazy day" przystało, zanim wygrzebałam się spod ciepłej, trzymającej w objęciach kołdry - nie ma co tu czarować, chwila upłynęła. Chwila, podczas której jeszcze z przymkniętymi powiekami trwałam w półśnie. "Wszystko co dobre szybko się kończy". Otworzyłam oczy - z lekkim ich bólem popatrzyłam na rozmazany, jednak słoneczny świt. Pomyślałam: "To będzie dobry, piękny, kreatywny dzień!". Ruszyłam do kuchni. Wirując po niej niczym baletnica, z uśmiechem na ustach - a jakże, przygotowałam śniadanie i zasiadłam do stołu zastawionego po same brzegi. Jak każdego ranka, popijając kawę i zajadając się smakołykami zalogowałam (również) się w blogświecie. Przeczytałam wszystkie interesujące mnie wpisy. I już miałam brać się za swój (tak wielce wyczekiwany! :D).. Kiedy to w kuchni pojawił się mój Brat. "Ten też ma ładnie w czubie", przemknęło mi przez myśl. Już miałam krzyknąć do jego skromnej osoby "Dzień dobry, cóż sobie życzysz na śniadanie?", jednak Młody mnie ubiegł: "Dobrze się czujesz? Widziałaś się dziś w lustrze?". Och ja wiem, że każdego ranka ociekam wręcz seksapilem, czego jak czego ale "porannej urody" odmówić mi nie można - ale żeby aż tak? Podreptałam więc do najbliższego zwierciadła by zobaczyć, choć w lustrze, ten ósmy cud świata. Wtedy to zrozumiałam, że coś poszło nie tak. Mojemu Bratu wyrwało się tylko: "jak zjarany królik". I mogłam mu jedynie przyklasnąć. Zapalenie spojówek nie uczyniło mnie piękniejszą niż zwykle.. Tym oto wstępem, mniej wymuszonym - jednak dalej nie pisanym podczas natchnienia wielkiego, tłumaczę się z wczorajszego braku wpisu - tym razem to nie lenistwo. :) 

Kto śledzi mojego instagrama zapewne wie, że jakiś czas temu udało mi się nawiązać współpracę z Chocolissimo (głupi to jednak zawsze ma szczęście). Nie byłabym sobą gdybym nie skorzystała z tej wielkiej szansy. Po pierwsze jestem koneserem smaków, jak to dumnie brzmi! Po drugie, nawet nie wiecie jaką radość sprawia pisanie unikatowych recenzji, a raczej kreowanie recenzji zwykłych, a o wyjątkowych produktach - przedstawianie Wam czegoś innego, nowego wywołuje u mnie uśmiech bezwarunkowy. Tu już czuję ból, bo wiem, że to pierwsza recenzja z serii "Chocolissimo" - a ja jestem w 1/3 drogi do końca! Podróż będzie krótka ale obiecuję Wam, ciekawa! Zaczynamy?

Nie mogłam wybrać lepszego dnia na tastetest - własne święto! Cóż, grunt to sprawiać sobie "małe" przyjemności. ;)

piątek, 14 sierpnia 2015

Nestle, Lion

Ten ból.. Kiedy jesteś, w powiedzmy, dobrej połowie wpisu i twierdzisz, że nie ma on najmniejszego nawet sensu. Kasujesz każdą z liter i impetem zamykasz laptopa. Po czym, po dobrej połowie godziny wracasz z podkulonym ogonem, tym razem do innego produktu. "Będzie lepiej" masz w głowie. I jakby jest. Chyba nie dostanę dziś orderu "mistrza słowa". Ba, nie dostanę nawet talonu na balon za te, przysięgam, wymuszone wręcz zdania. Muszę zacząć spisywać moje myśli, te które kłębią się w chwilach natchnienia - rzadkich to rzadkich ale jednak, by nie mieć problemu w takie dni jak ten dzisiejszy.

Kiedyś tam - gdzieś tam, pod jednym z wpisów znalazłam komentarz, by wziąć się za produkty Nestle. O ile sobie przypominam, komentarz był anonimowy. Jeśli czytasz te moje wypociny w dalszym ciągu drogi Anonimie, wiedz że masz dedyka w tym miejscu - wpis robię z myślą o Tobie. Specjalnie dla Ciebie ruszyłam również na poszukiwania, które zakończyłam sukcesem z zadowoleniem twierdząc "smaczne to będą testy". Tak więc dziś na blogu, jeden z moich ulubionych kiedyś batonów, (gdzie "ulubione" to pojęcie szerokie dość, jak ostatnio pisałam z resztą) Lion od Nestle właśnie.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Müller, Müllermilch Fistaszki w Czekoladzie

Będę szczera - jakbym nigdy nie była, ech. Miałam dziś nie dodawać wpisu. Wymówki, wymówkami. Miałam dwa dobre powody, by wymigać się od niemalże codziennej dawki słodyczowych recenzji. Poza tym, ja jak oczywiście ja, szybko odpuszczam w złościach i nerwach. Stwierdziłam: "Koniec, to koniec!". Chciałam uciec, trzasnąć drzwiami i nigdy tu już się nie pojawić. Bang! Jestem okropna, wiem. Cała ja, dość impulsywna i niepoukładana. Szybko się zapalam i równie szybko gasnę, tak mawiają. Ale. Są na tym świecie ludzie, i o dziwo jest ich sporo.. Którzy uważają, że to co robię teraz ma sens. Całe to opisywanie słodyczy, w moim przypadku podobno dość kwiecistoskrupulatne, podobno mi najnormalniej w świecie wychodzi. Raz - po prostu jestem tu szczera, zawsze piszę co myślę i nie udaję nikogo kim nie jestem (zanudzając przy tym śmiesznymi bądź łzawymi wręcz historiami), a po drugie.. Mi wychodzi.. Na zdrowie. :) Nie, uprzedzam nie jestem narcyzem, to nie moja opinia. A opinia bliskich mi osób. Chyba, że mi kłamią - dorwę Was! Tak więc kiedy znów miałam się poddać (który to już raz?) albo już się poddałam (to prędzej), na ratunek przyszli przyjaciele. Cieszę się, że mam wokół tak wspaniałych ludzi, którzy zawsze mi pomogą - pocieszą, poprzytulają lub po prostu kopną.. W tył! Tym razem z pocieszeń wyszła kombinacja alpejska, stąd i siedzieć nie mogę i nieco zastraszona jestem ;). Póki oni mnie będą w tym trzymać, zostanę. Dla nich właśnie, dla Was - oczywiście i rzecz jasna dla siebie. Jestem silniejsza niż się niektórym wydaje. I pokażę to, jeszcze nie raz i nie dwa.

Oczywiście był też powód - leń. A raczej. Ekhm, ekhm. Radziłabym spojrzeć w kalendarz pod dzisiejszą datę. Najlepiej na dzień dzisiejszy i jutrzejszy. Jeśli nic nie widzicie - zmieńcie kalendarze! Taaaak, moje święto. Yeeey. Mama wiedziała co robi - 2 dni imienin! Najlepiej ;)

Patrzycie na tytuł dzisiejszego wpisu i myślicie: "Ta to ma zdrowie, tak się katować tymi fistachami". Z własnej woli, to wierzcie na słowo, nie robiłabym tego. Jednak, tu pozdrawiam Cię Bracie, kiedy Młodszy proponuje kilka łyków do recenzji aż żal odmówić. Zwłaszcza, że w odróżnieniu od niego, nie kupiłabym tego produktu. Bo raz, nie przepadam za smakowym mlekiem. Chyba że jest to mleko z pinacoladą. Dwa, fistaszki! Czyżby kompilacja mistrzów.. Którzy chcą mnie pozbawić życia? Chyba czas się przekonać. Zaczynamy recenzję!

niedziela, 9 sierpnia 2015

Ritter Sport, Whole Almonds

Odkrywanie nowych smaków to bardzo ciekawa i równie wciągająca, jak mówi młodzież, "zajawka". W ogóle kurcze, odkrywanie świetnych produktów bardzo cieszy. Bo w sumie, co może radować bardziej, od dobrego jedzenia? Echh. Wracając. Od kiedy skosztowałam (dobra, pożarłam za jednym posiedzeniem 250g) mojego pierwszego Ritter Sport'a wiedziałam, że nie spocznę póki nie spróbuję wszystkich - choćbym miała od tego paść na zawał lub generalnie umrzeć z powodu klinicznej wręcz otyłości. I faktycznie nie poddaję się, krok po kroczku spełniam to postanowienie - chociaż jestem dopiero gdzieś na początku mojej przygody z tymi czekoladami. Za mną bowiem, prócz wymienionego wcześniej wariantu, jest tylko wersja Kokosowa. Jestem jeszcze młoda, teoretycznie mam wiele czasu na wykonanie tej misji. Taaaakk.

Wiecie, nie jestem skąpa. W sumie. Dobrze, bywam. Ale nie jeśli chodzi o jedzenie. Jednak 5zł za 100 gramową czekoladę to, umówmy się, ciut więcej niż przeciętne płaci się za zwykłą tabliczkę - nawet jeśli płacimy za "lepszą jakość", "wyższą półkę". Tu "pomocną dłoń" wyciąga Kaufland i jego półka z przecenami. Czasem wydaje mi się, że przy niej znajduje się moje życiowe szczęście (bo farta ani w kartach ani w miłości nie mam). Zaczęłam od Verpoorten - czyli czegoś na co polowałam, kupiłam tam też mojego pierwszego Lindt'a. Ostatnio przy kasie, po wypakowaniu produktów z kosza na taśmę, zostawiłam moją Mamę i ruszyłam na zwiady do owej półki. Ot tak, bez jakiegoś względnego zamiaru kupna czegokolwiek, popatrzeć. I cóż ja widzę! Zielone kwadratowe opakowanko.. Zagarnęłam je zamaszytym ruchem i dołożyłam do liczonych właśnie zakupów. Cóż. Cała ja. Dziś recenzja czekolady, trzeciej do kolekcji już, Ritter Sport w wersji Whole Almond.

Nie spałam całą noc więc jakby coś nie miało sensu to przepraszam serdecznie.

sobota, 8 sierpnia 2015

Algida, Magnum Black Espresso

Ja już wiem! Ja już wszystko wiem! Eureka, odkrywca znów w akcji! By napisać jakiś sensowny lub też mniej zwięzły i ciekawy wstęp potrzebuję impulsu. Swego rodzaju zapalnika, czyli solidnego "liścia w twarz" od życia, takiego po którym obrócę się dookoła własnej osi i z gracją godną największej fajtłapy padnę, a raczej runę, na ziemię niczym kłoda w karczowanym właśnie lesie. Bądź też zupełnie odwrotnie - euforycznej radości spowodowanej jakąś tam na bieżąco przytrafiającą się cudowną rzeczą, od której oczy aż błyszczą z podniecenia, chwilą błogostanu zdarzającą się raz na jakiś czas, zazwyczaj dłuższy czas - oczywiście. I cóż tym razem? Nie mylicie się. Dziś chciałam nieco porozmawiać o.. Bez wstępów, bo nie wytrzymam. Czy macie czasem wrażenie, że ktoś po prostu Was nie lubi? Zaznaczam: tylko Was. Ma masę znajomych lub "znajomych", z którymi ćwierka niczym ptaszek ranną porą. Od emitowanej ilości cukru w tych znajomościach, aż żołądek ściska i mdło się robi, niczym po mojej ulubionej Milce Oreo. A do Was, co? Podchodzi z rezerwą? Żeby tylko. Jest niemiły? A po co ma się do Ciebie uśmiechać, skoro na każdej posiadanej Twojej fotografii, najchętniej wydrapałby Ci twarz? Dobrze, że szczędzę sobie i nie rozsyłam moich sweet foci komu popadnie. To, że ktoś nagminnie odstawia szopkę w postaci "prostacka chamówa" jestem w stanie znieść. W sumie wolę jeśli ktoś gra w otwarte karty - rzeczy są czarne lub białe. Ale ignorancja, jakaś zawiść, bo ja już nie wiem jak to określić. To mnie.. To mnie.. Tu cisną mi się na usta dwa brzydkie wyrazy, a trzeciego - cenzuralnego, chyba z siebie nie wykrzesam. Chwila, moment. Wiem - bardzo irytuje. Ja jestem naprawdę dobrą duszą, za co niestety, krok za krokiem, ponoszę konsekwencje. Przysięgam, nie potrafię być niemiła.. Bez powodu. Są jednak sytuacje, kiedy po prostu moja złość, moje zażenowanie sytuacją sięga zenitu. Wtedy powoli, powoli, jakby zupełnie bez kontroli.. Zaczynam się uruchamiać. Czasem wydaje mi się, że o to właśnie komuś chodzi. I staram się opanować. I również ignorować. Ale.. To jednak się nie da! Zwłaszcza, że ktoś tam, prócz resztek sił i spokoju, próbuje Ci zabrać.. Ciebie, "Twoje ja". Tu znowu wróciłabym do kwestii poruszanej już kiedyś - we wcześniejszym wpisie. Wpisie odnośnie małpowania, papugowania, ściągania itp. Ale wiecie. Już mi przeszło. Wyżaliłam się. Dziękuję. Przejdźmy do recenzji.

Jakiś czas temu na jednym z blogów przeczytałam kwiecistą recenzję jednego z Magnum'ów - lodów z którymi nie miałam nigdy styczności (chociaż w dalszym ciągu wydaje mi się, że parę lat wstecz jadłam Magnum'a Gold). Odszukałam również drugą recenzję, już mniej entuzjastyczną, ba wręcz taką stawiającą ten wytwór ludzki w złym świetle. I co to spowodowało? Ano uruchomiło moją "ciekawość pierwszej klasy". Stwierdziłam jednak: "Phe. Dziewczyno, one i tak są na wymarciu, jakieś ostatnie niedobitki zostają w sklepowych zamrażarkach, na bank Ty dostaniesz jednego, szczęściaro." Trudno. Wróciłam na ziemię, do szarej rzeczywistości. I tak sobie żyłam spokojnie z dnia na dzień.. Tu akcja nabiera tempa. Pewnego dnia weszłam do sklepu Gama. Jak to ja, musiałam przemaszerować między wszystkimi półkami. Lody. Magnum Black Espresso. Wzięłam. Wyszłam. Po czym zjadłam, opisałam. I witam Was dziś recenzją.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Passio, Premium Coffee Liqueur Pralines (Czekoladowy Miś)



Chyba przyjdzie mi zmusić się do głębszych kontemplacji. Nie wiem dlaczego dzieje się tak, nie znam powodu, nie mogę doszukać się przyczyny niemożności napisania naprawdę dobrego wstępu. Kiedyś tam, kiedyś, kiedyś, spod moich paluszków wychodziło parę ciekawych zdań na mądry (lub mniej) temat. A teraz? Jedyne o czym mogłabym napisać to ED. Mam nawet dwa ciekawe rozważania dotyczące tej kwestii, jakże obecnej w moim życiu. Jednak.. Ile ja mogłabym Was tym męczyć :) To staje się nudne. W sumie, im więcej o tym gadam tym bardziej jestem zagubiona. Więc może nie warto? Może warto skupić się po prostu na życiu - na radości, na sponatniczności, na ciekawości - a nie na tym co sprawia, że ginę marnie niczym.. Niczym.. Nie wiem do czego się tu porównać. Kto wie ile mi czasu zostało, kto wie jakie będzie jutro ? Nie żałujmy sobie dzisiaj, by nie żałować może nawet do końca, dłuższego czy krótszego, życia. Nie ma co tu się rozwijać i rozciągać. Kończę wstęp.



Recenzowałam ostatnio różne produkty, słodsze i mniej słodkie. Całkowicie jednak umknęła mi z głowy współpraca z Czekoladowym Misiem. Głupia ja. Od dwóch tygodni chyba, aż do wczoraj, nie widziałam się z pudłami pełnymi słodyczy. Nie miałam do nich sił, nie miałam ochoty na ich zawartość. Jednak. Cóż. Ja idę do przodu, a przede wszystkim blog się rozwija, czas było coś zjeść. Recenzje nie biorą się z powietrza, a z jedzenia. I żeby recenzować trzeba jeść, ba żeby żyć trzeba jeść! Logika, kobieca logika. Także oczyściłam umysł, wstałam z lepszym nastawieniem i.. Co dla niektórych, w XXIw - pełnym fit ortorektycznych zapędów, jest wręcz nieprawdopodobnie szokujące i obrzydliwe.. Zjadłam.. SŁODYCZE. Szach-mat ED.

Z tej też racji dziś na blogu krótka recenzja cukierków Passio - Premium Coffee Liqueur Pralines. Nadmienię, że to nie pierwsze moje spotkanie ze słodyczami Passio, wcześniej testowałam Irish Cream Diamonds. Stąd też moja ekscytacja tym produktem. Swoją drogą, Pani Ania to wiedziała co ja lubię!

środa, 5 sierpnia 2015

Ferrero, Duplo

Nic ale to zupełnie nic się u mnie nie dzieje. I choćbym chciała, a uwierzcie mi, bardzo bym chciała napisać coś "super" nie jestem w stanie. Ostatnimi czasy, to jest od kiedy mam wolne (ach, to już trzy dni!), po prostu leżę plackiem, czasem jem, czasem zrobię trening.. Tyle w sumie. I tak oczywiście od samego rana, bo mój organizm, jakby mogło być inaczej, przyzwyczaił się do wstawania w okolicach piątej rano.. Nie będę Wam tym zaprzątać głowy, bo i czym w sumie nie ma. A inżynierka jak leżała, tak leży.. Jak to się mówi "ona poleży, to może i ja poleżę.." :). Z ciekawszych rzeczy - dziś czeka mnie mały tastetest, także będzie słodki ubaw. Z resztą, nie ma to jak próbowanie słodyczy w taką gorączkę, kiedy to woda z cytryną i lodem ledwo przechodzi przez gardło. Niestety zapas recenzji.. Wyczerpałam. Dacie wiarę? Niestety coś szło nie tak, jakoś nie miałam weny na jedzenie. Dlatego dziś mała próba. I to nie tylko smaku.. Ale także sił i charakteru. Lecz cóż, trzeba się spiąć! Dla dobra mojego różowego, cukierkowego, landrynkowego "dziecka".

Za dzisiejszy wpis przepraszam z góry, a raczej nawet nie za wpis, a za zdjęcia. Robiłam je baaardzo późną nocą - światła pięknego nie uświadczając. Dobrze, że przynajmniej każdy z Was (każdy, prawda?) widział gdzieś na sklepowej półce dzisiejszy "produkt dnia" - poddany skrupulatnemu testowi (taa). Myślę, że większość również go także jadła i to zapewne ze smakiem. Dziś na blogu Duplo, Duplo by Ferrero. Duplo, które dostałam od mojej kilkuletniej Siostrzenicy, przez co nabrało ono wartości sentymentalnej i już zawsze będę je kochać ;)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Müller, Müller Froop Tropical Ananas-kokos

Cóż, zmian przeróżnych Ci u nas dostatek (co chyba widać na pierwszy rzut oka, prawda?). Do moich zawirowań w sferze duchowej, emocjonalnej jak i cielesnej, dołączyły również te związane z "przebudową" bloga. Drobną kosmetyką, lekkimi zmianami - wiecie, czego się nie robi dla czytelnika. No i oczywiście, dla siebie. Jakby nie było, "Słodkie" to miejsce, gdzie nie tylko mechanicznie opisuję kolejne produkty. Mój blog to mój azyl. Czytając go, każdy z Was jest w stanie odkryć mnie w jakimś tam stopniu, poznać mniej lub bardziej dogłębnie. Pisze tu wszystko i o wszystkim. Chwalę się i żalę. Płaczę i śmieję się prawie w głos. Więc dlaczego, do jasnej.. ciasnej, miałoby tu być brzydko?! Przytłaczająco?! Czas się wziąć, razem z moim dziełem, w garść. Pozbierać - make up na twarz i do przodu. Och żeby nie było, no też nie mówię, że teraz jest idealnie - bo nie jest. I zapewne też prędko nie będzie. Uczę się dopiero tajemnych sztuk związanych z tą całą "sajtową" otoczką. A jako iż ze mnie tylko blondyneczka.. ;) Poczekamy sobie! Tak czy siak, z góry przepraszam za lekki rozgardiasz na blogu. Obiecuję poprawę! I to w najbliższym czasie. 

Po krótkim przedsłowiu, zapraszam każdego z Was na krótką podróż do Müller'owej krainy. A raczej do jednej małej Froop'owej Nibylandii. Tam chyba jeszcze nie zawitaliśmy! Odkrywamy nowe lądy więc, przeżywając pierwsze razy. Müller, Müller Froop Tropical Ananas-kokos.

sobota, 1 sierpnia 2015

Mars, Mars Caramel (limited edition)

Wraca Wasza córka marnotrawna. Po kilku dniach załamki i dołka, po zaliczonym moralnym, totalnym dnie.. Pojawiam się kolejny raz. Wiecie.. Jeszcze nie wiem jak ale jakoś poprowadzę tego bloga.. 

Ile tak naprawdę produktów, słodkich pyszności, określam mianem "mój ulubiony"? Szczerze powiedziawszy - wiele. Nie wiem dlaczego to robię. Wydaje mi się, mam gdzieś tam, na dnie głowy, że ukochana rzecz może być jedna, jedna w danej kategorii: ulubiona czekolada, ulubiony baton, jogurt, cukierek.. I Bóg jeden wie co tam jeszcze. Oczywiście, jakby nie było.. Mam mnóstwo takich lubimych rzeczy w danej "sekcji". Ja to ja, zawsze to powtarzam - skomplikowana, niezdecydowana jednostka. Jeśli chodzi o ulubione batony, na bank jest wśród nich Mars. Mars, który czeka w magicznym pudle na otwarcie, na konsumpcję połączoną z małym testem smaków. Wariacji na temat tego batona jest kilka i to właśnie jedna z nich zwróciła moją uwagę, bo powiedzcie kto z Was nie lubi Marsowego karmelu? Byłam zaintrygowana do tego stopnia, że nie bacząc na "tęskny wzrok" wersji podstawowej, bazowej czy oryginalnej złapałam za edycję limitowaną (która chyba limitką nie jest, bo Caramel'a widuję na sklepowych półkach już dłuższy czas).

niedziela, 26 lipca 2015

Gelatelli, Master of Taste Cookie Dough

Zastanówmy się: o czym by tu dziś popisać? Niedziela, ostatni dzień wolnego przed (zapewne) niesamowicie ciężkim tygodniem pracy. Poranna porcja aerobów zaliczona, białeczko wypite, kawa stoi z prawej strony - taki niby poranek jak każdy inny. Ale głowa coś nie ta. Zupełnie nie mam pomysłu na "super wstęp". Bo i o czym dziś pisać? Miałam wybrać się na rowery z koleżankami ale pada, więc plany poszły się.. Yyy.. No trzeba to przełożyć suma summarum. Później zrobię trening.. Ale to też nie jest ciekawe. Czeka mnie też mały taste test. Nawet dwa chyba w sumie. Chociaż moja głowa podpowiada, a raczej krzyczy "Nie grubasie!". Nieważne. To akurat nieważne. Zamierzam dziś położyć się wcześniej spać, wiadomo praca. Pobudka tuż po 5:00. I cóż. Tyle z mojego życia. Nie jest źle. Bywały gorsze, bardziej monotonne, nudne, nieciekawe dni. Takie pełne smutku i szlochów.. Z drugiej strony bywało również lepiej. Hooola, panno. Wolnego! Ja już wiem! To ta deszczowa, szklana pogoda tak nastraja! Aaasio, czas się rozchmurzyć! Włączyć dobrą muzykę, zrobić porządny - wywołujący uśmiech - trening i cieszyć się życiem. W końcu, jakby nie było to ja od jakichś kilku dni żyję tym, że należy przestać smęcić - powtarzam to raczej każdemu. Sama staram się nakręcić do zwariowanej egzystencji. No! Tak ma zostać. Koniec wstępu.

Kolejne podejście do lidlowskich lodów z tygodnia amerykańskiego.. Produktu, o który bije się przy sklepowej zamrażarce minimum połowa klientów. Słusznie? Po "pierwszym razie" z Crunchy Chocolate byłam skłonna twierdzić, że kolejnym razem, przy chłodnej półce, to ja będę stała z maczetą w dłoni - by drugą wybierać niewypróbowane do tej pory smaki. Test lodów, o których dziś opowiem, wzbudzał we mnie emocje - od radości i ekscytacji do czystej ludzkiej ciekawości. Czy ta ciekawość okazała się pierwszym stopniem do piekła? A może przeniosła mnie do bram raju? Zapraszam na recenzję lodów od Gelatelli (czy to się odmienia?) - Master of Taste w wersji Cookie Dough. 

sobota, 25 lipca 2015

Bahlsen, Hit Creme Brulee

Czasem życie staje się zbyt skomplikowane. Czasem sama się w nim gubię. A czuć się zagubionym we własnej egzystencji to problem. Wielki problem.. Taka sztuka wyborów. Chcę by było dobrze, jest dobrze.. Po czym, zmiana o 180 stopni. Są sytuacje, które zwalą z nóg nawet najbardziej gruboskórnego twardziela (mnie). Kiedy nic nie wiem, nie rozumiem. Kiedy pęka serce, a nic nie mogę zrobić. Kiedy jest zbyt późno na jakikolwiek ruch. Zbyt późno.. Trzeba płacić za bardzo dawne błędy - wybory. Wysoką cenę. 

Po tym niezrozumiałym dla nikogo wstępie przejdę do konkretów, dla których wszyscy tu obecni spotykamy się co jakiś czas. "Edycja limitowana" - i wiem, że przepadłam. Ostatnimi czasy, na ten właśnie napis reaguję natychmiastowo. Wkładam w pospiechu produkt do kosza, biegnę do kasy.. I dopiero w domu zastanawiam się głębiej czy było warto. Tym razem.. Przecież to Hit'y. Kocham wersję klasyczną! Później.. Nie jadłam żadnych. Bo dieta, bo redukcja, bo jestem gruba, bo będę tłusta. Cóż..

czwartek, 23 lipca 2015

Müller, Müllermilch Bananowy

Środa wieczór. Dzień - kolejny pracowity -  minął błyskawicznie. Pobudka, szybkie ogarnięcie, powolne śniadanie, blog, praca, praca, praca, dom, obiad, trening, kolacja dla Brata - nawet dwie, kolacja dla mnie.. I cóż. Czas na wpis. Wstaję już wystarczająco wcześnie, nic z siebie nie wykrzesałabym chyba przed piątą rano. Dlatego zdecydowałam się pisać dzień wcześniej. Nie wiem czy słusznie w sumie, mam totalnie skasowaną głowę.. Ale dam z siebie wszystko!

Patronem tej recenzji, jak i wszystkich innych opisów mleczek od Müller'a jest mój Brat, który zakochał się w tych produktach (?). Młody jest słodkolubny, by nie powiedzieć: "zje wszystko". Jakby nie było.. Namiętnie podkradam mu więc te "dobroci". Dzięki Brat, pozdrawiam :*.

wtorek, 21 lipca 2015

Panda, Vodka Liqueur (Czekoladowy Miś)

Dzieją się straszne rzeczy, nie mam pomysłu na wstęp! Z jednej strony mogłabym jak zwykle pomarudzić, ponarzekać i pożalić się.. Ale po co? Czasem wydaje mi się, że smęcąc sama wkopuję się w większe dołki. Bezsens. Z drugiej strony mogłabym znów napomknąć (a raczej rozpisać się wylewnie) o tym, co się u mnie dzieje - tak, tak o czasie zmian. Szczerze? Totalnie szczerze? Prócz braku pomysłu, "ot tak", nie mam sił. A raczej nie mam sił, bo zaczęłam praktyki. Praktyki, które okazały się być fizyczną orką. Ale mam chwile wolne od tego zapierniczu, nie będę się o tym rozwlekać. Może po prostu - jak nigdy - przejdę do rzeczy? Takie "zmiany zmiany"? Więc cóż, dziś na blogu kolejna z recenzji cukierachów od Czekoladowego Misia, Vodka Liuqeur.

niedziela, 19 lipca 2015

Quest Nutrition, Quest Bar Apple Pie

Za co tak naprawdę kocham lato? Czy jest to tylko i wyłącznie wolny czas? Nie. Gdyby tak było.. W sumie tych wakacji nie mogłabym do końca uznać za takie "moje". Pracy mam sporo ale prokrastynacja wygrywa ze mną na każdym kroku - kończę z tym jednak, nic nigdy nie będzie silniejsze ode mnie, już nie! Wracając do sedna, czym zauroczył mnie już dawno wakacyjny czas? Odpowiedź jest krótka. Burze! Dla mnie lato równoznaczne jest z burzą, a ja - ja kocham to zjawisko. Wszelkie pogodowe anomalie bliskie są memu sercu. Nie wiem skąd mi się to wzięło, myślę że wiele czynników wpłynęło na takie, a nie inne zamiłowania. Po pierwsze, pamiętam jak za młodu (jakbym teraz była stara), często oglądałam z Tatą burze. Po prostu, nieodpowiedzialni nieco, wychodziliśmy na środek podwórza i oglądaliśmy jak chmury przemieszają się wzdłuż Wisły, jak kolejne pioruny (zapewne) uderzają w lustro wody. Szliśmy, nie opierając - a przeciwstawiając się, podmuchom wiatru totalnie nie martwiąc się o siebie (może Tata o mnie tak?). Słuchaliśmy grzmotów, nasłuchując potężnego trzasku po którym mój "Papa" zawsze mówił: "Chodź do domu, burza przeszła przez Wisłę, zaraz i u nas będzie piekło". Wtedy to zawijaliśmy się do schronienia. Siadaliśmy w pobliżu okna i oglądaliśmy widowisko - mini Sylwestra. Komentowaliśmy każdy ujrzany, to mniejszy, to większy piorun.. Piękny czas. To takie momenty, które w pamięci - a przede wszystkim w sercu zostaną ze mną na zawsze. Po drugie, przeżyłam jedną taką anomalię, mimo iż nie widziałam jej (szansa jeden na miliard, a ja ją przegapiłam).. I po trzecie - oglądałam "Twistera" tysiące razy. Dlaczego do tego nawiązuję? Dzisiejszy dzień dla centralnej Polski (dla mnie!) może być trudny, radzę uważać. Prognozy wskazują, że dziś niesamowicie burzowo-niebezpieczny dzień. To okropnie straszne ale ja zamiast bać się, martwić o los wielu ludzi.. Niesamowicie się ekscytuję. Uważajmy i oglądajmy więc. Pozdrawiam, Słodkie Abstrakcje :)

Po bezsensownym i wyczerpującym wstępie przejść mogę do konkretów. W końcu nie spotykamy się tu, by pogadać o moich zainteresowaniach - a raczej o słodyczach (teoretycznie :D ). Zdrowe, fitsłodycze? Czy to w ogóle ma rację bytu? Tak. Ludzie to jednak naprawdę pomysłowe, zmyślne istoty. Jak pogodzić swe łakomstwo i dbałość o sylwetkę? Batony? Proteinowe? Jak najbardziej! Słodycz to słodycz jednak - zapraszam więc na recenzję najpopularniejszych chyba batonów tego typu (tak, instagramy są przepełnione zdjęciami tego cuda!) - Quest Bar w wersji smakowej Apple Pie.

czwartek, 16 lipca 2015

Lindt; Creation, Pistachio Delight With Almond Pieces

Postanowiłam. Postanowiłam nie złościć się na rzeczy, na które nie mam tak naprawdę najmniejszego wpływu. To takie kredo jednej z moich Sióstr. Wzięłam je sobie do serca, dlatego też otwieram laptopa z uśmiechniętą duszą i buzią.. Mimo iż wiem, co tak naprawdę mnie tu czeka. Hah. Ale nie będę psioczyć od rana, pięknego ranka raczej (witaj słoneczko!), a wezmę się w garść i napiszę recenzję, jedną z pierwszych - tych delektowanych, a nie "cheatowych". Dacie wiarę - przemogłam się! Nie wierzę ile sił mam, psychicznych i fizycznych. I jakby nie było, zawdzięczam to jednej, jedynej osobie - Carlannite. Będzie, musi być dobrze!

Wspominałam kiedyś, że wielbię chodzić z moim Bratem na zakupy? Chyba nie. W ogóle zacznę od tego, że z moim Bratem.. Jesteśmy kumplami, serio. Niewiele jest tak zgodnych rodzeństw na świecie. Dogadujemy się, a dzieli nas aż 4 lata (tak, to ja jestem ta starsza..). Pewnego dnia wybraliśmy się na miasto, miałam parę spraw do pozałatwiania - On zgodził się mi towarzyszyć. I tak ruszyliśmy przed siebie, mimo upałów, górującego Słońca, takiego piekła na ziemi. Na koniec stwierdziliśmy zgodnie - "Czas na zakupy"! No jak czas, to czas, nie ma co. Ruszyliśmy do Kauflandu. Tam jak zwykle odstawialiśmy szopkę. Mamy różne głupkowate pomysły. Czasem tańczymy, czasem się ganiamy, przedrzeźniamy, czasem on nazywa mnie "mamą", czasem ja mówię do niego "synu". Załadowaliśmy do koszyka naprawdę pokaźną ilość rzeczy.. Jednak przy kasie stwierdziłam "Cholerka, czegoś mi tu brakuje". Podleciałam do półki z przecenami.. Patrzę - a tam, na samym wierzchu leży, czeka na mnie, uwodzi pięknym opakowaniem. Nie oparłam się. Stąd dzisiejsza recenzja mojej pierwszej czekolady od Lindt'a - Pistachio Delight With Almond Pieces.

wtorek, 14 lipca 2015

Gelatelli, Master of Taste Crunchy Chocolate

Kiedyś już wspominałam jak bardzo kocham moją Mamę. Najbardziej na świecie - rozpieszcza mnie i mojego Brata niesamowicie (chyba też nas kocha). Dba o swoje dzieci, a my staramy się dbać o nią z równie wielką uwagą i oddaniem. Kiedy dowiedziałam się, że Lidl planuje poustawiać na swoich półkach produkty pod hasłem "Tydzień Amerykański" - oszalałam! Wiedziałam, że rzeczą na którą muszę zapolować są.. Lody. Ostatnimi czasy lubuję się w nich! Jednak u mnie sesja trwała, kwitła, była w pełni, ja nie miałam siły na dodatkowe ruchy, chciałam tylko jeść, uczyć się i spać. A najlepiej - tylko spać. Moja Mami stanęła na wysokości zadania, niczym lwica walczyła o jedzonko dla swojej ukochanej córeczki. Tym sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką trzech dość sporych opakowań, pełnych zimnej rozpusty. Na pierwszy ogień poszło coś totalnie mojego, przecież jestem czekoladowym freak'iem! Dziś recenzja (cudownych) lodów - Gelatelli Master of Taste w wersji Crunchy Chocolate.

niedziela, 12 lipca 2015

Roshen, Milky Splash (Czekoladowy Miś)

Przyznam się do czegoś. Przez ostatnie.. Pare miesięcy.. Pewnie tak przez miesięcy.. 36? Moim ulubionym zajęciem było leżenie i kontemplowanie sufitu. Ewentualnie przeglądanie internetów, rozmowy z rodziną. Trwałam. Było w tym coś dziwnie pięknego i pociągającego. Na bank wiele mnie ta sytuacja nauczyła. Pozwoliła mi poznać siebie. To ważne. Ale od czasu zmian - och jak to długo, cały tydzień.. (:D) Wiele się dzieje. Jakbym przyciągała piękne chwile. Wychodzę z domu, to tu to tam. Wszędzie mnie pełno, pełno mnie wśród zapomnianych, odtrąconych znajomych. Szereg przemian napawa mnie optymizmem i zmusza do uśmiechu. W sumie, nie. Uśmiech ten jest taki, ot taki, naturalny. Do czego zmiany mnie zmuszają w drugiej kolejności? Do szybszych obrotów przy śniadaniu. Bo to właśnie moment dla Was. Rano piszę, rano komentuję i przeglądam. Przyznam - kiedyś mogłam tak cały dzień. Ale.. Jak to się mówi - ile można? Mój kolega śmiał się kiedyś ze mnie: "Jesteś na Fejsie cały dzień, co Ty tam robisz? Albo nie, co Ty robisz poza Fejsem?". To było pytanie za 100 punktów. Co dwudziestodwuletnia dziewczyna robi cały dzień przy kompie? Ja wiem! Marnuje się! Nie przedłużając, dziś znowu wybywam! I to niebawem, a przede mną jeszcze nieco obowiązków - związanych z blogiem, rodziną i mną samą. Czas przejść do sedna. Nieco niedzielnej prywaty - zaliczone! 

Z produktami firmy Roshen miałam przyjemność spotkać się już dwa razy. Za pierwszym razem recenzowałam Konafetto, które szczerze powiedziawszy pamiętam w najdrobniejszym szczególe do dziś. Drugi raz przeżyłam z Johnny'm Krocker'em dzięki uprzejmości sklepu Czekoladowy Miś. Kilka dni wcześniej spróbowałam czegoś zupełnie innego (Misiu - dziękuję!) i przybywam tu dziś, w niedzielę, z krótszą lub dłuższą recenzją. Ciekawi? Zapraszam! I przedstawiam równocześnie Milky Splash od Roshen.

sobota, 11 lipca 2015

Wawel, Kasztanki

Nie ma pogody - nie ma weny - nie ma pięknych, złożonych wstępów. A co jest? Ból głowy, zmęczenie, drażliwość? Trzeba wyjść temu naprzeciw, przestać się mazać. Pogoda jest taka, jaką sobie wymarzyłam - chciałam by było chłodniej. Deszcz? Uznam to za gratis. Więc czego jeszcze chcę? Kobiety.. Przyklejam uśmiech, włączam pozytywne myślenie. Będzie dobrze, wszystko się ułoży, choćbym miała się zadręczyć i zamęczyć - będzie dobrze. Ja sprawię, że będzie dobrze. 

"Malaga, Tiki Taki i Kaaaasztankiiii"! Kto nie zna tegoż magicznego wersu? Kto nie zna całej piosenki? Kto nie przeczytał pierwszego zdania w rytm muzyki z reklamy? No kto? Dla przypomnienia!

Enjoy!

czwartek, 9 lipca 2015

Tago, Mini Rolls Cocoa

Zaczynam! Zaczynam coś totalnie nowego. Coś zupełnie innego. Zaczynam żyć! Ekscytacja na wysokim poziomie. Tak w skrócie, bo wiele ale to wiele teraz się dzieje.. I dziać będzie. Czyż to nie jest cudowne? :)

Po tych pełnych entuzjazmu zdaniach, przechodzę zgrabnie do recenzji. Recenzji nie byle jakiej, bo produktu nad którym krążyłam niczym sęp nad padliną. W sumie dlaczego to robiłam? Nie widzę sensu.. Kobiety.. Nie przedłużając, bo dzień ten jest zbyt piękny, ja sama już przebieram nogami na samą myśl o.. O tym wszystkim - zaczynam, a Wy razem ze mną - Tago, Mini Rolls Cocoa.

wtorek, 7 lipca 2015

Müller Mix, Maroko (chrupki zbożowe z migdałami)

Ach, nie mogę się nadziwić jaka ze mnie podróżniczka! Kres marca ukoronowałam podróżą na Karaiby, która koniec końców okazała się wyprawą ekscytującą w niemałym stopniu. Niby bierny odpoczynek - zwykłe leżakowanie pod palmą, z kieliszkiem pinacolady w ręku.. Jednak, cóż.. Coś niezapomnianego. Lazurowe morze, plaża o zapierającym dech w piersiach jasnym kolorze, błękitne niebo, jaskrawe wręcz słońce. Wszystko co trzeba, wszystko na miejscu. Ale po co kończyć na jednej podróży? Dlaczego nie wyjechać, skoro jest taka możliwość? Mamy wakacje - czas na szaleństwa! Na przygody, gorące romanse. Nie znajdę tego w domu, prawda? Zasugerowałam się opiniami. I wiecie gdzie się wybrałam? Maroko! Dziś przybliżę Wam nieco tę wyprawę. Palcem po mapie, a raczej ręką przy półce sklepowej. Müller Mix, Maroko - taaadam.

niedziela, 5 lipca 2015

E. Wedel, Ptasie Mleczko waniliowe

Jest masa produktów, do których wraca się i wraca ponownie.. Przy każdej możliwej sposobności. Dla mnie, jednym z takich swego rodzaju "klasyków gatunku", należy i należeć będzie zawsze Ptasie Mleczko. Pomyślicie - "Wariatka szaona, serio to sobie kupujesz? Wydajesz "dyszkę" by nasycić - a nawet przesycić - się słodkim smakiem tegoż tworu?" O nie, nie, nie. Co to - to nie. Już tłumaczę się z mych win. Przez "każdą możliwą sposobność" miałam raczej na myśli wszelkie, tu zacznę tę listę (którą i tak ukróciłam, traktując nieco po macoszemu) okazje: urodziny, imieniny, Boże Narodzenie, Wielkanoc, dzień dziecka, dzień ojca, dzień matki, rocznica spotykania się z drugą połową, rocznica zaręczyn, rocznica ślubu, chrzciny, komunie, bierzmowanie, dzień nauczyciela, rozpoczęcie roku szkolnego, zakończenie roku szkolnego, na przeprosiny, w ramach podziękowań, pożegnań, z okazji pierwszej soboty tygodnia... etc. To taki, obok paru innych produktów spożywczych, "prezent numer jeden" - zawsze i wszędzie wypada go dać. Ot sprawdzony - zazwyczaj lubiany. Tę paczkę dostałam akurat ja - na swoje 22. urodziny. Zadowolona? Z jednej strony tak. Nie byłabym sobą, gdybym nie rozbroiła jej na części pierwsze, by zrobić recenzję, a później cudowny (?! ta) wpis. Tak więc niedzielę zaczynamy od paru zdań na temat podstawowej wersji smakowej Ptasiego Mleczka od Wedla.

sobota, 4 lipca 2015

Zmiany Zmiany, Petarda

Ze specjalną dedykacją dla Karoliny, cudownej bloggerki (a przede wszystkim pozytywnej, dobrej osoby o wielkim serduchu), której wpisy znajdziecie pod adresem http://carlannite.blogspot.com/. :)

"Czas na zmiany" - rzekła drobna dość (podobno..) blondynka, sinoblada z permanentnie smutną miną i pogłębiającymi się, ciemniejącymi wyłącznie z dnia na dzień cieniami pod oczami. "Zmiany na lepsze" - uśmiechnęła się sama do siebie, może nieco zbyt ironicznie. Kąciki jej ust uniosły się nieco, niby to w kwaśnym grymasie, niby w półuśmiechu. Po policzku spływała ostatnia, zabarwiona tuszem łza. Po kilku latach użerania się z samą sobą (dosłownie), następuje tak zwany moment przełomowy. Każdy tak czasem ma. Siada, myśli, reaguje. Moje serce wypełniła szczera chęć takich swego rodzaju "poprawek" w życiu. W sumie samo "następuje", użyte kilka wyrazów wcześniej, jest świetnym, wpasowującym się tu idealnie określeniem, proces ten jeszcze się bowiem nie dokonał, zaczął - owszem, chyba gdzieś w mojej chorej głowie. Pomysł padł -najważniejsze! Cóż tu dużo mówić, czas się otworzyć, wyjść z pogrubiającej się latami skorupy, wrócić do dawnego życia - lub życia ogólnie, jakiegokolwiek. Czas by się ocknąć, uśmiechnąć do życia. Połapać parę chwil. Najwyższa pora zacząć się rozwijać, wykorzystywać potencjał, myśleć o przyszłości. A nie wiecznie tylko pastwić się nad sobą, rozpamiętując przeszłość, trzymając się jej kurczowo -  niczym dziecko ręki własnej matki. Raniąc się nią.. Basta! To najwyższa pora by odżyć.. I chyba ostatnia taka możliwość. By zabrzmieć bardziej dramatycznie: "teraz albo nigdy!". Na kolejne próby może już nie być siły. Lub po prostu czasu.

Czy do takich przemyśleń, jak również zamierzanych rewolucji - szeregu zmian, skłonił mnie zwykły baton? Nie. Ale gdzież indziej miałabym o tym napomknąć? Czy przy jakimś innym produkcie ten wstęp wpasowałby się lepiej? Czy inny wpis byłby bardziej odpowiedni? Oj, nie sądzę! W końcu dziś na tapecie istna Petarda od "Zmiany Zmiany".

piątek, 3 lipca 2015

Mars, Bounty

Dziś czas na małe blogowe podsumowanie. We wtorek wieczorem lub może w środę rano - sama już nie pamiętam - blog wyświetliła kolejna osoba. Nie było to byle jakie, a okrągłe wyświetlenie. Numer 50 000. Cóż, łezka się w oku zakręciła. Nie liczyłam bowiem, nawet nie brałam pod uwagę tego, że dojdę tak daleko. Wiem, wiem. Tu zapewne większość blogsfery uśmiecha się pod nosem myśląc o swoich statystykach. Jednak, co mnie to obchodzi. ;) Ja będę fetować z powodu małych sukcesów. Także cóż. W ramach zebrania wszystkiego do tak zwanej "kupy".. Od marca, tak od początku marca mój blog wyświetliliście 50 000 razy. Profil na google włączono 248 000 razy. Wiele? Wiele! Obserwuje mnie tu 63 osoby, za co jestem bardzo ale to bardzo wdzięczna. Dzięki wszelkim "social'om" wpada tu nagminnie ludność nie tylko z Polski ale i  z wielu państw świata - czasem sama się dziwię! Mam nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli.. Już niebawem będę miała możliwość - a przede wszystkim umiejętności by wypisywać moje farmazony również w języku angielskim. Ode mnie - wielkie, piękne - dziękuję! Ściskam każdego z Was i całuję w czółko! Czy będzie lepiej? Na bank nie zależy to ode mnie. A od Was. Od tego czy w dalszym ciągu będziecie mieli ochotę mnie czytać. :)

Bounty. I mam przed oczami pewną podróż. Wiosenny, ciepły, słoneczny dzień. Chociaż może był to dzień letni? Wsiadam z Mamą do pociągu, dziękując w duchu, że nie muszę już spędzać czasu na brudnym peronie. Był naprawdę obskurny. Tak na marginesie. Siadam. Pamiętam, mimo iż zdarzyło się to.. 10 lat temu (?), że siedząc przodem do kierunku jazdy, wyglądając przez okno, poczułam coś w dłoniach. Mama sprezentowała mi batona. Ja, jako łakome dość dziecko oczywiście się ucieszyłam. Zobaczyłam w małej rączce coś niebieskiego..

Po latach postanowiłam wrócić do smaku z dzieciństwa, dzieciństwa które było dość bolesne, inne niż sielanka wszystkich dzieciaków dookoła. Jak to się mówi - swoje przeżyłam. Nie ma co się rozwlekać, dziś w końcu święto na blogu! Dziś zrecenzuję klasyka, batona którego zbytnio przedstawiać nie muszę, Bounty by Mars.

wtorek, 30 czerwca 2015

Nestle Schöller, Manhattan Chocolate & Caramel with Peanuts

O czym mogłabym pisać w te pierwsze dni wolne od szkoły? Zapewne lista jest długa i ciągnie się niczym wąż boa. Dobra, wiem że jest. Nie ukrywam, że sama miałam inny plan na wpis, na wstęp. Jednak weszłam na bloga.. I kosa w plecy. Po raz kolejny. UGH.

Z czym kojarzą się więc wakacje? Oczywiście, że z lodami! Statystyki pokazują, że społeczeństwo wymaga i pragnie wręcz wpisów o produktach tego typu. Nic dziwnego - upał, gorączka, prażące Słońce (hipotetycznie). Potrzeba wiec czasem kubła zimnej wody na głowę.. Lub ewentualnie mrożonej kremowej słodyczy do ust. "Klient nasz pan!" - jak mawiają. Więc zmobilizowałam się! 

niedziela, 28 czerwca 2015

Roshen, Johnny Krocker Milk (Czekoladowy Miś)

7:30. Mój biologiczny, przestawiony zegar nie daje mi dłużej pospać. Gorąco, duszno. Mieszkanie na poddaszu ma jednak swoje swoje minusy.. Zaliczam do nich domową, prywatną saunę. Odkrywam się więc, przeciągam. Sprawdzam telefon, upewniam się czy godzina się zgadza - oczywiście, że się zgadza, moje ciało nie zawodzi. Odczytuję wiadomości, których sztuk jest AŻ jedna. Odpisuję pośpiesznie, uśmiecham się do siebie. Mam wstać, jednak to tylko zamiar. Dobry plan. Myślę: "Dziś niedziela, czas na wpis.". I jestem nieco, jakby to ująć, zmieszana. Kolejny raz nie mam pomysłu na wstęp. Bo o czym mogłabym napisać? "Kontynuuj wczorajsze wypociny. Ale nie, po co kolejny raz pisać o tym samym.". "Może o kobietach i ich skłonnościach do nietolerancji innych kobiet? Nie - temat rzeka, raczej na książkę niż parę zdań." Kurcze, serio nic się u mnie nie zadziało, nic o czym mogłabym opowiedzieć? Wstaję, z wielkim bólem serca i głowy, ubieram się wirując po pokoju jak baletnica. Żartuję. Raczej miotam się jak żul wieczorową porą. Przykry widok. Schodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i herbatę. Staję przy jednym z długich kuchennych blatów. Gorączkowo rozmyślam "O czym napisać?". Brak pomysłów. Nic, szykuję dalej poranną ucztę. Kroję ciasto, myję truskawki. Mechanicznie. Moja głowa nadal obmyśla plan na wstęp. "O pogodzie, o wakacjach.. O facetach?". Nic mi nie pasuje. Zastawiam stół milionami kubeczków i talerzyków. (Swoją drogą nie wiem dlaczego to robię. Rozlewam supersok z truskawek w dwie szklanki zamiast wlać do jednej większej. Oddzielnie nakładam ciasto, oddzielnie krem orzechowo-czekoladowy, mieszankę masła orzechowego i kakao. Jakbym się miała bardziej najeść. Dziwak.). Zasiadam. Poczta, blog. Czytam kolejne wpisy. Komentuję. Do niektórych uśmiecham się jak nienormalna. W międzyczasie kontynuuję esemesową wymianę zdań. Kończę lekturę blogów. I czuję się totalnie bezsilna. Jest około 8:30. Ja dalej nie wiem.. Pustka. Sprzątam ze stołu. "Pociąg do różnych rzeczy i osób?", "Plany na ten letni okres?". Bez sensu. Zagaduję Tatę. Krótka wymiana grzeczności. Pogaduchy o pogodzie, taki nasz standard. Nic, nawet on mnie nie natchnął. Ale cóż, "praca" czeka. Siadam i piszę. Jest 9:26. A ja, przez niespełna godzinę, napisałam wstęp o niczym. 

Przeglądając paczkę, którą dostałam od Czekoladowego Misia, byłam zaskoczona. Nie znałam większości produktów, co dla mnie było niesamowitym, przeogromnym plusem. Tak się mówi? Chyba nie. Znów coś pokręciłam. Cóż. Obejrzałam wszystko z dziesięć razy, każdą paczuszkę. Kiedy obracałam jedną z nich, natrafiłam na napis "Roshen". Moja ostatnia szara komórka uruchomiła się, wystartowała niczym wystrzelona z procy. "Roshen? Roooshen?". Bang! Nad moją głową zaświeciła się żarówka. Konafetto, cukierki które kupiłam podczas wizyty w Auchan! Zatarłam rączki. Powtórka z rozrywki ? 

sobota, 27 czerwca 2015

Katy Exquisite, Noir Orange

Porozmawiajmy o rzeczach, które nas denerwują. Przecież złość to jakby nie było, zupełnie ludzkie odczucie, reakcja na otaczającą rzeczywistość. Szczerze powiedziawszy, jeśli już zaczęłabym zgłębiać ten temat w stu procentach (totalnie i bez reszty), końca bym nie znalazła. Studnia bez dna? Nie wiem w ogóle, skąd mi się to bierze, jednak coraz częściej łapię się na tym, że złości mnie "byle gó.. byle co!". Mogłabym złożyć to na pogodę, na zmęczenie i stres, na hormony. Ale po co.. Złość.. To zapewne jakaś cząstka mnie. Element, którego nie mam zamiaru się wyzbywać. Co więc denerwuje mnie ostatnio najbardziej? Ludzie. Uściślając - ludzie, którzy nie potrafiąc odnaleźć samego siebie, kopiują innych. Zasada jest prosta: "Każdy jest jakiś" - każdy jest INNY. Po co na siłę udawać kogoś, kim się nie jest? Dążyć do bycia takim lub owakim, a nie do bycia po prostu sobą. Prosty przykład. Mamy pewną grupę, jakąkolwiek, pierwszą lepszą. Przyjmijmy, iż to "blogsfera". Punkt zaczepienia? Styl pisania, bo z niczego innego "znani" (celebrytka!) tu nie jesteśmy. Nie wiem jak to jest w przypadku innych. Ja piszę, co myślę. Piszę tylko i wyłącznie to, co bym powiedziała. Piszę - jak mówię, zaznaczając szeroką gamę emocji wtrąceniami, nawiasami i słabą interpunkcją. Nie interesuje mnie szyk wyrazów, totalnie poprawna polszczyzna. Jeżeli całe "Słodkie Abstrakcje" miałabym określić jednym słowem, na bank byłby to "chaos". Tak tworzę, tak niejako kreuję tu "siebie". Zauważyłam, że praktycznie każdy blog jest inny (a przynajmniej powinien być). Każdy ma zupełnie ale to zupełnie inny sposób przedstawiania myśli. Jedni robią to z wielką klasą i elegancją, tworząc czarujące - pełne uroku i magii wpisy. Zazdroszczę, ja nie mam takiej mocy sprawczej Drudzy, sieją zamęt gorszy od mojego, co jest totalnie fascynujące. Dynamika, ruch, cuda na kiju.. A to wszystko w samym słowie. Słowie, które niejako obrazuje nas. Bo tu jesteśmy tylko słowem. Urwę temat.

Pewnego dnia, wiosennego, ciepłego, nieco wietrznego wybrałam się na spacer do Kauflandu. Pamiętam tę wyprawę bardzo dobrze, ze względu na to, iż odwiedziłam wtedy miejsce niezmiernie dla mnie ważne. I, nie uwierzycie, nie był to tylko market. Jednak, jeśli chodzi o zakupy i sprawy "sklepowe", wybrałam wtedy dwie, o dziwo ciemne czekolady. Jedną z nich była właśnie Katy Exquisite w wersji Noir Orange.

czwartek, 25 czerwca 2015

Mars, Snickers Intense Choc (limited edition)

Cóż mogę powiedzieć? Jestem! I wracam na dobre z kolejnymi nic nie wnoszącymi, błahymi recenzjami słodyczy ze sklepowych półek. Tak prozaiczne wręcz zajęcie, zawładnęło na dobre moim porankiem, jeśli nie powiedzieć życiem. Przyznam - w czasie ostatniego tygodnia sesji brakowało mi niesamowicie (nie przesadzam!) wklikiwania kolejnych liter, układających się w następujące po sobie, chaotyczne zdania. Stwierdziłam jednak, że jakość moich wpisów spadała z dnia na dzień (wprost proporcjonalnie do sił), każdy kolejny był tylko bardziej i bardziej bez sensu. A raczej nie od serca, jakby na siłę i z obowiązku. Nie o to mi tu chodzi! Postanowiłam skupić się na nauce, dopełnić studenckiego obowiązku i po prostu zakończyć sesję. Stwierdziłam: "wolę wrócić tu ze spokojną głową!". Łapanie kilku srok za ogon nie miało dla mnie najmniejszego nawet sensu. Poza tym, nie powiem.. Ale ostatnie kilka dni, to taki powrót do najlepszej przeszłości. Nawet nie wiecie, ile w stanie są zmienić przyjaciele! Niby zwykłe spotkania, zakrapiane, bądź też nie.. Dały mi kopa i natchnienie do życia. Naprawdę! Ja przez moment przestałam być permanentnie nieszczęśliwa! Zaczęłam być po prostu wolna?

I widzicie jak to jest, nie zastanawiając się nazbyt, ba nie czytając kolejnych wymordowanych i wyjętych jak psu z gardła słów, stworzyłam konkretny wstęp. Brawa! Mogę więc spokojnie i na luzie przejść do części drugiej lecz niemniej ważnej - dziś recenzja wiosennej limitki od Mars'a, Snickers'a Intense Choc.

sobota, 20 czerwca 2015

Bakoma, Twist Cool Ananas

Sesja mnie wykańcza. Z dnia na dzień mam mniej sił, mniej chęci, humor również kuleje. Każdego ranka uwiadamiam sobie, jak ona bardzo mnie eksploatuje, jak zmieniam się podczas jej trwania. To całe psychiczne zmęczenie bardzo odbija się na mojej głowie. Nie mogę się skupić - permanentnie, o wszystkim zapominam. Wyleciało mi z mojej blond kopuły na przykład, by wziąć do domu zeszyt pełen recenzji. Tym sposobem musiałam iść na zakupy.. I testować. Co ostatnio jest dla mnie trudne.

Przechadzając się pomiędzy kauflandowskimi półkami, szukałam czegoś "wow". Czegoś, czego jeszcze moje oczy nie widziały i czegoś co względnie nie wzbudzi moich chorych wyrzutów sumienia. Połowicznie się to udało. 

środa, 17 czerwca 2015

Passio, Irish Cream Diamonds (Czekoladowy Miś)

Przyznam szczerze - zdecydowanie nie wiem co ja tu dziś robię. Od kilku dni powstrzymywałam się przed dodawaniem wpisów, ograniczając się jednocześnie do komentowania wariacji na temat słodyczy koleżanek "po fachu". Po krótkiej przerwie sesja wróciła jak bumerang, powiedziałabym iż nawet ze zdwojoną siłą. Jak żyć ? Skoro już się tu pojawiłam, rozgościłam i zabrałam za pisanie.. Zrobię to bez względnego słowa wstępu (który suma summarum i tak już napisałam).

Paczka od sklepu Czekoladowy Miś, o której wspominałam.. Zapewne już z tysiąc razy.. Zawierała w sobie produkty, które podzieliłam na dwie kategorie. Jedną z nich była: "Kurcze, muszę zjeść to już, teraz i natychmiast!". Druga to natomiast: "Ech...". Dziś przed Wami kolejny produkt, już drugi który poddałam testom - cukierki Passio, Irish Cream Diamonds.

sobota, 13 czerwca 2015

Ritter Sport, Coconut

Bez słowa wstępu.

Rittery, a właściwie jeden - Nugat - oczarowały mnie. Smak, aromat.. Mają to coś! Jak mawiają: "wszystko na miejscu". Taka nowa, lepsza jakość za "grosze". Postanowiłam więc sięgać po nie jak najczęściej. Tym oto sposobem, korzystając z lidlowskiej promocji, zostałam szczęśliwą(?) posiadaczką kokosowego cuda. Dziś przedstawiam Wam Ritter'a Sport Coconut (with tropical coconut flakes in a coconut and milk filling).

czwartek, 11 czerwca 2015

Caprisse, Ciastka kakaowe z kawałkami czekolady

Jak każdy mam wiele wad. I nie czarujcie się, nie jesteście jedynymi idealnymi, bo ideałów po prostu nie ma. Oczywiście chciałabym powiedzieć, że jest inaczej. Na bank jesteście super (wiem to!) ale zawsze komuś czegoś brakuje. W wśród grona moich maleńkich mankamentów jeden jest szczególny.. Z pewnością zbyt dużo myślę. Często siadam pod kocem z kubkiem kawy w ręku i "kontempluję sufit". O czym tak rozmyślam? O wszystkim. O rzeczach poważnych i mniej poważnych, o świecie polityki i moim nieciekawym poranku. O "życiu i śmierci", o tym co mam do zrobienia, o tym co już zrobiłam. O facetach, o jedzeniu, prognozie pogody. O złych chwilach, o zakupach, o wyborach.. Mogłabym wymieniać i wymieniać. Pech chciał, że ostatnio zaczęłam rozmyślać na temat "typowego konsumenta". Dokładniej? Zastanawiałam się ile osób tak naprawdę potrafi dość obiektywnie ocenić produkt? Powiedzieć czy coś smakuje czy nie? Ilu z nas tak naprawdę sugeruje się marką lub ceną? Po mojej głowie krążyły takie oto pytania. I miliardy odpowiedzi. Nie będę oceniać ludzi, nie lubię pluć jadem i bić piany. Powiem o sobie. Czy sugeruję się marką i ceną? Wydaje mi się, że nie. Wchodzę do sklepu. Kupuję ciastka od Emco, za marne grosze. Wracam do domu uradowana wręcz i przeszczęśliwa! Ba, łudzę się że za te 2 złote kupiłam ósmy cud świata. Czy sugeruję się marką i ceną? A czy osoba kierująca się "firmą" nie znosiłaby Milki, a zajadałaby się, dajmy na to, zwykłą Goplaną? Dla mnie cena nie gra roli. Tanie nie znaczy złe, wszystkiego warto w życiu spróbować. Czy jestem obiektywna? Ostatnimi czasy przekonuję się, że tak. Z resztą sami się przekonacie, myślę że już w przyszłym tygodniu :). 

A Ty, kierujesz się marką i ceną?

Ostatnio w drodze ze "szkoły" wpadłam do Żabki, zupełnie nie wiem po co. Czasem wydaje mi się, że wchodzę tam odruchowo. Urodziłam się z takim żabkowym "tikiem". Oczywiście nie wyszłam z pustymi rękami. Dzisiaj przedstawię Wam produkt Caprisse, zwykłe-niezwykłe Ciastka kakaowe z kawałkami czekolady.

wtorek, 9 czerwca 2015

Ferrero, Kinder Bueno Dark (limited edition)

"W sidłach limitek" można rzec. W sumie, gdyby dobrze to ująć w piękną, barwną, słowną historię mogłaby powstać ciekawa książka, no błagam - choć program paradokumentalny! Ile ja się za tymi nowościami naganiam, nabiegam.. Ile się ich naszukam - tylko sam Bóg jeden wie. Czasem zastanawiam się: "Czy to w ogóle ma sens?". Zwłaszcza, gdy mowa o krótko dostępnych edycjach produktów, których nie lubię. W okresie wiosennym, wiosenno/letnim pojawiło się wiele takowych sezonowych słodyczy. Wśród nich znalazłam te przeze mnie lubiane.. I te, których nawet nie toleruję. Kiedy na sklepowe półki trafił Kinder Bueno Dark moje oczy powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówek. Mój sokoli wzrok niczym radar szukał tegoż produktu! Powód? Jeden! Kinder Bueno to jeden z tych batonów dla których mogłabym się dać pokroić! Może nieco przesadzam.. Ale fakt faktem go lubię. Tak szybko jak go zakupiłam, tak szybko przetestowałam. Wniosek? Dziś zapoznamy się z "limited edition" Ferrero, Kinder Bueno w wersji Dark.

niedziela, 7 czerwca 2015

Moser Roth, Mini Ostereier Praline (Czekoladowy Miś)

Audycja przerwana z powodu choroby. Wracam do sił!

Lubię poznawać nowe rzeczy - niekoniecznie nowych ludzi, kocham poznawać nowe smaki, zwłaszcza jeśli są to smaki słodkie. Jest to powiązane z faktem, że przez pewien czas w swoim życiu, głupi dość i nierozsądny, zamknęłam się na "jajka i kurczaka". Cóż. Nie będę się znowu nad tym rozwodzić. Dlatego też teraz, za każdym razem kiedy otwieram coś nowego, innego towarzyszy mi pewna ekscytacja, lekkie podniecenie. Znacie to? Szybsze bicie serca, pełna koncentracja, skupienie, szybsze reakcje, wyostrzenie zmysłów.. Ach! Coś nie do opisania. Kiedy dostałam propozycję współpracy ze sklepem Czekoladowy Miś nie zastanawiałam się długo! "Praca" połączona z cudowną przyjemnością to zupełnie coś dla mnie.

Po otworzeniu przesyłki, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, była sporej wielkości paczuszka. Napis "praline" na opakowaniu, zadziałał na mnie jak płachta na byka. Poczułam się jak narkoman na odwyku, któremu zaserwowano dwie, długie na cały stół, kreski amfetaminy. Moja ekscytacja wzrosła i wzrastała do dnia testu. Moja głowa przepełniona była analizami smaku, zapachu, faktury. Wszystkiego, czego nie znałam.. A co próbowałam sobie wyobrazić. Od pierwszego spojrzenia, pierwszego kontaktu z paczką, wiedziałam co wypróbuję jako pierwsze. Dziś poznamy Moser Roth, Mini Ostereier Praline.

środa, 3 czerwca 2015

Nestle, Princessa Zebra

Są dni w życiu studenta, o których lepiej nie wspominać nawet normalnemu, cieszącemu się życiem i pogodą, śmiertelnikowi. Są takie tygodnie, kiedy chwil wygospodarowanych na spokojną kawę w towarzystwie serialu jest tyle ile kot napłakał (chciałabym mieć tych momentów aż tyle!). Są dni stresowe, zapełnione - przepełnione, dni pełne nauki, kończenia prac, projektów. Są godziny płaczu i rozpaczy. Sesja. Nie wiedziałam, że i w tym roku aż tak bardzo mnie dopadnie. Stąd nieco zamieszania w rozkładzie jazdy wpisów. Nie chwaląc się, jestem już gdzieś na finiszu tego maratonu, stąd wielkie nadzieje, że wszystko wróci do normy ! Dziś natomiast wstałam wcześniej by napisać dla Was krótką notkę. O czym dziś? Princessa w wersji waflowego zwierzakowatego przekładańca - Zebra.

W moim magicznym pudle jest masa słodyczy. I nie będę się oszukiwać, niektóre leżą tam już wieki, czekając ze smutną miną i oczami błagającymi "weź mnie, właśnie mnie". Jestem obojętna wobec ich zaczepek.. Ale kiedy data przydatności goni, przyciskając następnie do muru - to już mus. Tak było i tym razem. 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Perfetti Van Melle, Mentos Choco (toffi z białą czekoladą)

Dzisiejszy wpis dedykuję Veli, przepraszając za zwłokę.

Mentosów nie trzeba nikomu chyba przedstawiać. Średniej wielkości, kolorowe i cukrowe cukierko-gumo-żujki. No ewentualnie wersja mniej znana, zwykła, prosta miętowa. Tak, tak było do tej pory. Nastała jednak nowa era, XXI wiek wprowadza w życie każdego śmiertelnika kolejne zmiany. Mentosy z czekoladą? Serio? Kiedy pierwszy raz zobaczyłam je gdzieś na Instagramie.. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Bo jak to? Jak można skonstruować coś takiego? Kto w ogóle na to wpadł? Zastanawiałam się ile tak naprawdę mentosa w nowym wydaniu. I przekonałam się, nawet zbytnio nie zabiegając o nowy produkt. Choco-mentosy dostałam bowiem w prezencie od Koleżanki. Moje zdziwienie było tym większe.. Że nie spodziewałam się wersji z białą czekoladą (zawsze widziałam tylko te z mleczną). Stwierdziłam, że nie mam co marudzić i mimo mojej "miłości" do owego produktu - po prostu spróbować.

sobota, 30 maja 2015

Grupa Maspex Wadowice, Mleczny Start (kanapka zbożowa czekoladowa)

Pewnego dnia, grudniowego o ile dobrze pamiętam, wybrałam się do Biedronki w celu zrobienia - ot takich - FITzakupów. Zawsze się czaruję, zawsze mam nadzieję, że kupię tylko i wyłącznie to, co mam do kupienia: od warzyw, przez owoce, do nabiału i ewentualnie pieczywa. Niestety moje plany, mocne postanowienia zrobienia zakupów z głową, zawsze zostawiają mnie samą tuż przed wejściem do sklepu. Machają mi z daleka, przesyłają gro całusów zza szklanej szyby i zbijają się ze mnie kiedy tylko sięgam po coś, co nie jest mi potrzebne. Czekają na mnie oczywiście, by wrócić ze mną do domu. Pamiętam, że owego dnia miałam niemały kryzys finansowy. Był to czas mojej aktywności aptecznej, wszystko wydawałam na leki i leczenie. Więc naprawdę, dokupowanie kolejnych bzdetów i cudów na patyku nie było mi na rękę (na kieszeń). Ale oczywiście nie mogłam się powstrzymać, musiałam doposażyć się w coś, cokolwiek. Choćby miało być najgorszym.. Produktem. Tu margines: szkoda słów. Tak stałam się szczęśliwą właścicielką dwóch z trzech wersji smakowych superzdrowych produktów! Dziś Mleczny Start w wersji czekoladowej.

piątek, 29 maja 2015

Mondelez International, 3Bit Big (orzech)

Cofanie do czasów dzieciństwa, stanie się chyba znakiem rozpoznawczym tego mojego maleńkiego, słodkiego światka. Raz za razem bowiem odnoszę się do czasów bardziej i mniej zamierzchłych. Siedzieliśmy już razem w piaskownicy, czytając o produktach Wedla. Dziś natomiast przeniesiemy się w czasy później podstawówki. Podróż jedynie.. 10 lat wstecz? 

Z moją Przyjaciółką znamy się od zawsze. Nie żartuję, nie pamiętamy nawet pierwszego spotkania. Obstawiam, że Mamy nasze kochane po prostu wyrzuciły nas "na ulicę" i z braku laku po prostu musiałyśmy mieć ochotę na wspólne zabawy. Zabawa wydłużyła nam się nieco, gdyż trzymamy się razem do tej pory. Wiecie, wspólne pierwsze alkohole za małolata, pierwsze papierosy, pierwsze całonocne imprezy..

I mój pierwszy 3Bit. Pamiętam, jak moja Przyjaciółka zajadała się nimi każdego dnia, zachwalając je pod niebiosa, wmawiając mi jakie one są cudowne, jakie dobre i wspaniałe. Pewnego razu wracałyśmy ze szkoły. Tak, nie mylicie się, chodziłyśmy do jednej klasy, siedziałyśmy w jednej ławce.. I to całe 9 lat! Zaszłyśmy do sklepu, Ona standardowo wzięła swojego ulubieńca, ja już chciałam prosić o mojego. Ale.. Dałam się jej namówić na tegoż oto zawodnika. Spróbowałam - ok, baton jak baton. Nie porwał mnie, nigdy do niego nie wracałam.

Do czasu! Podczas zimowej sesji miałam masę roboty. Kiedy poczułam się totalnie rozładowana postanowiłam naładować akumulatory! A co najszybciej mogło mnie postawić na nogi w tej podbramkowej sytuacji? Oczywiście że słodycze, cóż by innego! Pałętając się między sklepowymi półkami, natrafiłam na zielonego zmutowańca klasycznego 3Bit'a - wersję orzechową. I dziś Wam nieco o niej opowiem :)

czwartek, 28 maja 2015

Czekoladowy Miś, czyli pierwsza współpraca!

Kurcze. Znacie to uczucie, kiedy wydaje Wam się, że wreszcie coś idzie tak jak trzeba? Że coś nabrało sensu? Że to, co sprawia Wam niemałą przyjemność, robi wrażenie na innych? Że inni właśnie, zwracają uwagę na Waszą "dobrą" robotę? Znacie to uskrzydlające uczucie docenienia?

Szczerze powiedziawszy, już dawno tego nie czułam. Ba, co więcej.. Czułam się (i chyba nadal nieco czuję się) niedoceniona. Ale to temat na dłuższą rozmowę przy kawie, ewentualnie szklaneczce whiskey.

Zakładając bloga myślałam.. O czym w ogóle ja myślałam? Chciałam po prostu mieć pretekst by jeść słodycze. Wiem, brzmi to przynajmniej dziwnie. Jakbym nie mogła tego zrobić "ot tak". Zakładka "o mnie" wiele wyjaśni. Śmieszne to, zdaję sobie z tego sprawę. Możecie w tym momencie rechotać jak żaby, łapiąc się za brzuch i śmiejąc się jak wariaci. 

Jednak w jakiś tam sposób, mniejszy lub większy pomaga mi to przezwyciężać moje słabości. 

Nie raz i nie dwa przeglądałam strony poświęcone słodyczom, czytałam o nich: o ich zapachu, smaku, fakturze. Siedziałam jak zaczarowana godziny dziennie, chłonąc każde zdanie jak gąbka. Czytałam o bajecznych współpracach, dzięki którym poznać można kolejne nowe smaki, poczuć jakieś nowe doznania. Na blogach "tastetestowych" znalazłam wszystko czego było mi trzeba, jednak tylko w teorii. Stwierdziłam - zaryzykuj, zmień coś wreszcie!

Jedzenie, normalne jedzenie.. To pierwszy krok bym poczuła się wolna. 

Zaczęłam blogować. I mimo iż uważałam, że kompletnie mi nie wychodzi.. Jest zupełnie odwrotnie. To w dalszym ciągu jednak nie moja opinia.

Kilka dni temu napisała do mnie Pani Ania, właścicielka sklepu Czekoladowy Miś, proponując współpracę. Po chwili wahania, krótszej kontemplacji - zgodziłam się! Bo dlaczego miałabym nie robić tego wszystkiego "na poważnie"? Żadna to ciężka praca, żadna praca w sumie.. A miła, lekka, przyjemna i słodka. :)

Nie wiecie, jak bardzo się cieszę.. Jaka jestem dumna! :)To błahostka, niby nic. A jednak dodaje mi to skrzydeł. Muszę się rozwijać i iść do przodu, nawet jeśli miałby to być właśnie ten kierunek. Czas na kolejne zmiany!

Także w najbliższym czasie poznamy wspólnie pare cukierachów! Nie mogę się doczekać!

Bez sensu ten wpis, masło maślane, chaos ogólny. Ale ja, jak to ja - musiałam się pochwalić! :) I podzielić moimi emocjami :)

środa, 27 maja 2015

Mieszko, Duet

Kolejny raz nawiedziła mnie blokada pisarska, stąd też niestety brak jakiegokolwiek słowa wstępu. Nie myślcie, że z tym nie walczę. Pare ładnych chwil spędziłam nad pustą e-kartką. Jednak nic nie udało się wykrzesać. Liczę, że szybko mi to przejdzie. Całe moje jestestwo w końcu opiera się na owijaniu i laniu wody, a samo przechodzenie do konkretów nie jest moją mocną stroną.

Duet od Mieszko to produkt ,z którym w Auchan (jak i w ogóle), spotkałam się pierwszy raz. Nie powiem, że nie ale zapewne to było właśnie motorem napędowym do podjęcia decyzji o kupnie. Słusznej? Ekhm, z perspektywy czasu widzę, że wszystkie moje wybory, każdy jeden, nie są najlepszą z możliwych opcji. Czasem zastanawiam się, co tak naprawdę siedzi w mojej głowie i pcha mnie do robienia takich, a nie innych "głupot"? Co to za głos podpowiada mi, by robić rzeczy, które mogłabym sobie darować? Głębsza kontemplacja. 

niedziela, 24 maja 2015

E. Wedel, Pierrot

Kobiety to naprawdę ciekawe istoty. Czasem mam wrażenie, że słowo "kobieta" samo w sobie powinno być używane zamiennie z "absurdem", "niedorzecznością" czy "bezsensem". Skąd te daleko idące wnioski? W sumie sama nie wiem. Dziś chyba sama nie wiem. "Niby nic, a jednak coś", cała ja. Czy to właśnie nie jest niedorzeczność? Ciężko mi cokolwiek ubrać w słowa, chyba przeżywam kryzys - powiedzmy - pisarski. Myśli gdzieś tam błądzą, nie chcą wyjść z mojej zewnętrznej skorupy. Wrócę do sedna, bez zbędnego słowa wstępu. Jak bardzo lubuję się w orzechach arachidowych.. Chyba już wiecie. Nie muszę ponownie nakreślać mojego stosunku do nich, bo i po co kolejny raz wspominać o tym samym. Jak prawdziwa kobieta jednak, niedorzeczna w mym mniemaniu, na przekór zawsze z mieszanki wybierałam Bajeczne.. Do których z upływem lat dołączyły również Pierroty. A cóż one mają w składzie, co takiego skrywa ich środek? Chyba się domyślacie?

sobota, 23 maja 2015

Orangina Schweppes, DrPepper Diet

Nie samą czekoladą człowiek żyje, a przynajmniej nie na co dzień. Muszę przyznać, że jestem jedną z tych osób, które nie "pilnując miski" rozrastają się do XXL size w mgnieniu oka. I teraz pewnie zadajecie sobie pytanie: "Skąd ten blog, dlaczego go prowadzisz?". Bo najbardziej na świecie (wyłączam stąd rodzinę) kocham słodycze. Nie będę ich sobie odmawiać z racji FITmody. Bo i po co? Życie ma się tylko jedno. Z drugiej jednak strony "jak Cię widzą, tak Cię piszą", ja też lepiej czuję się będąc mniejsza. Wiec tak, trzymam się redukcyjnych zasad, od czasu do czasu wprowadzam "małe dni szaleństwa". I dlaczego by się z kimś tym nie dzielić? Wiele osób, jak ja kiedyś, ślini się do słów napisanych przez recenzentów, bo przecież "nie mogą zjeść". Przeglądają zdjęcia jak opętani. Iiii... Ucinam temat, drażni mnie on niesamowicie. Jeszcze bym coś dodała od siebie, obrażając kogoś obnażając prawdę. A ja wolę mieć "rączki tutaj!".

Jako że do wcześniej wspomnianego pięknego dnia, oszukanego "day'a" zostało jeszcze trochę czasu, a mnie wykręcało na myśl o czymś innym, niekoniecznie słodkim, postanowiłam skierować się do półki z napojami. No szaleństwo! Redukcyjne, zerokaloryczne napitki nie cieszą się dobrą sławą, jednak często po nie sięgam. Cóż. Nie będę się z tego tłumaczyć. Ludzie sięgają po papierosy, alkohol i narkotyki.. A ja miałabym klęczeć na grochu i chodzić na kolanach dookoła kościoła za, powiedzmy, Colę Zero? :)

Coś nie mogę się dziś skupić na temacie głównym. Wracam do sedna ucinając krótko. Dziś przedstawię Wam produkt, nowość na polskich (żabkowych) półkach. Przed Wami DrPepper w wersji "Diet".

czwartek, 21 maja 2015

Fazer, Dumle Snacks

Ostatnimi czasy, od prawie trzech miesięcy dokładnie, rządzi mną i kieruje nieodparta chęć jedzenia rzeczy, których nigdy nie próbowałam. Bardzo mi to na rękę, nie powiem. Niesamowicie pomaga mi to w zwycięstwie nad "chorą głową". Z drugiej jednak strony, chęć ta, bardzo silna - wręcz nie do opanowania, często pakuje mnie w niezłe tarapaty. Bo ileż niedobrych słodyczy miałam okazję, w ciągu tego czasu, spróbować? Całe gro! 

Dumle znam, owszem. Ale jedynie formie cukierków. Te jednoznacznie mi się kojarzą. Widzę Dumle - myślę Mama, Tata, rodzeństwo, dom, wakacje, lato, pełnia kolorów, powietrze po burzy, zapach bzu, ciepłe kakao w zimę, wolny czas, beztroska, zabawa w ogrodzie, woń jabłek prosto z drzewa, "glutowata" jajecznica mojej Mamy.. Mogłabym wymieniać i wymieniać.. W nieskończoność. Dumle kojarzą mi się z dzieciństwem, a jak wiadomo każdy lubi do niego wracać. Pamiętam je jako bardzo smaczne, głębokie cukierki. Miękkie, czekoladowe, bardzo słodkie. Ślicznie opakowane. Więc czemu nie spróbować czegoś, co może znów wprowadzić mnie w najpiękniejsze kontemplacje na temat rzeczy, które bezpowrotnie minęły, a do których chciałoby się wrócić chociażby myślami?