niedziela, 28 czerwca 2015

Roshen, Johnny Krocker Milk (Czekoladowy Miś)

7:30. Mój biologiczny, przestawiony zegar nie daje mi dłużej pospać. Gorąco, duszno. Mieszkanie na poddaszu ma jednak swoje swoje minusy.. Zaliczam do nich domową, prywatną saunę. Odkrywam się więc, przeciągam. Sprawdzam telefon, upewniam się czy godzina się zgadza - oczywiście, że się zgadza, moje ciało nie zawodzi. Odczytuję wiadomości, których sztuk jest AŻ jedna. Odpisuję pośpiesznie, uśmiecham się do siebie. Mam wstać, jednak to tylko zamiar. Dobry plan. Myślę: "Dziś niedziela, czas na wpis.". I jestem nieco, jakby to ująć, zmieszana. Kolejny raz nie mam pomysłu na wstęp. Bo o czym mogłabym napisać? "Kontynuuj wczorajsze wypociny. Ale nie, po co kolejny raz pisać o tym samym.". "Może o kobietach i ich skłonnościach do nietolerancji innych kobiet? Nie - temat rzeka, raczej na książkę niż parę zdań." Kurcze, serio nic się u mnie nie zadziało, nic o czym mogłabym opowiedzieć? Wstaję, z wielkim bólem serca i głowy, ubieram się wirując po pokoju jak baletnica. Żartuję. Raczej miotam się jak żul wieczorową porą. Przykry widok. Schodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i herbatę. Staję przy jednym z długich kuchennych blatów. Gorączkowo rozmyślam "O czym napisać?". Brak pomysłów. Nic, szykuję dalej poranną ucztę. Kroję ciasto, myję truskawki. Mechanicznie. Moja głowa nadal obmyśla plan na wstęp. "O pogodzie, o wakacjach.. O facetach?". Nic mi nie pasuje. Zastawiam stół milionami kubeczków i talerzyków. (Swoją drogą nie wiem dlaczego to robię. Rozlewam supersok z truskawek w dwie szklanki zamiast wlać do jednej większej. Oddzielnie nakładam ciasto, oddzielnie krem orzechowo-czekoladowy, mieszankę masła orzechowego i kakao. Jakbym się miała bardziej najeść. Dziwak.). Zasiadam. Poczta, blog. Czytam kolejne wpisy. Komentuję. Do niektórych uśmiecham się jak nienormalna. W międzyczasie kontynuuję esemesową wymianę zdań. Kończę lekturę blogów. I czuję się totalnie bezsilna. Jest około 8:30. Ja dalej nie wiem.. Pustka. Sprzątam ze stołu. "Pociąg do różnych rzeczy i osób?", "Plany na ten letni okres?". Bez sensu. Zagaduję Tatę. Krótka wymiana grzeczności. Pogaduchy o pogodzie, taki nasz standard. Nic, nawet on mnie nie natchnął. Ale cóż, "praca" czeka. Siadam i piszę. Jest 9:26. A ja, przez niespełna godzinę, napisałam wstęp o niczym. 

Przeglądając paczkę, którą dostałam od Czekoladowego Misia, byłam zaskoczona. Nie znałam większości produktów, co dla mnie było niesamowitym, przeogromnym plusem. Tak się mówi? Chyba nie. Znów coś pokręciłam. Cóż. Obejrzałam wszystko z dziesięć razy, każdą paczuszkę. Kiedy obracałam jedną z nich, natrafiłam na napis "Roshen". Moja ostatnia szara komórka uruchomiła się, wystartowała niczym wystrzelona z procy. "Roshen? Roooshen?". Bang! Nad moją głową zaświeciła się żarówka. Konafetto, cukierki które kupiłam podczas wizyty w Auchan! Zatarłam rączki. Powtórka z rozrywki ? 







Czy Roshen ma jakieś zboczenie, jeżeli chodzi o mini-produkty? Wcześniej mini-rurki, teraz mini-wafelki. Mają tego więcej? Z resztą, kogo to interesuje, skoro to jest tak przeurocze? :)

Podczas testu pierwszy raz zobaczyłam je w pełnej krasie. Pojedyncze opakowanie, utrzymane generalnie w niebieskiej tonacji - nie wiedzieć czemu - przeniosło mnie gdzieś w rolnicze tereny Ameryki Północnej. Opalony mężczyzna, wysoki, postawny, przyodziany w powycierane jeansy, kowbojki i wielki kapelusz. Żujący źdźbło zboża. I ta niebieska koszula w kratę.. Już wiem skąd ten "Johnny"! Ale wróćmy. Opakowanie niestety nie wpada w me gusta. Jeden akcent, sprawia że staje się ono bardziej "moje" - piękne, złote logo firmy.

Rozdarłam maleńkie opakowanie. Poczułam dokładnie ten sam aromat, który towarzyszył rozpakowywaniu Konafetto - śmietanowy, nieco waniliowy, nieco kokosowy. Połączony z cierpką nutą kakao. Całość słodko-gorzka, obiecująca.. Mimo nieznacznej kwasowej, chemicznej nuty.






Nie wiem co miałam w głowie robiąc ten test. Nie zrobiłam standardowego zdjęcia "od góry". Nadrobię to - będę miała okazję. ;) Jak się domyślacie zapewne (na bank!), Johnny okazał się maleńkim kwadratem. 

Wzięłam go pod nóż. Rozkroiłam na pół. Przyjrzałam się. Pierwsze skojarzenie? Bardziej intensywna - jeśli chodzi o kolor, Princessa Zebra polana czekoladą. Nic zniechęcającego. Wręcz przeciwnie! Bo czy kilka warstw kakaowego wafla, oblanego ciemną czekoladą, przełożonego białym jak śnieg kremem.. Czy to może odrzucić, odpychać od siebie? To wyglądało pięknie, ot co!

Zaczęłam mą ulubioną część - smakowanie. Czekolada, która oblewała mały kwadracik z każdej strony, była raczej gorzka i przyznam dość głęboka w smaku. Miała w sobie też coś, co nie spodobało mi się do końca, taki chemiczny nieco, dziwny posmak. Szybko ginęła w ustach, niczym w piekielnej otchłani. Nadzienie, które wzięłam "w obroty" jako drugie, okazało się być mocnomlecznym, lekko śmietankowym.. I kokosowym! Oczywiście - słodkim! Taka  powtórka z Konafetto (może to jedno i to samo nadzienie?). Wafelek sam w sobie był w smaku dość wypieczony, to pierwsze rzuciło się na me kubki smakowe. O dziwo zawierał w sobie odrobinę "kakaowatości" (nowe słowo), taki bardzo, baaardzo subtelny akordzik. Lekki, napowietrzony. Dobry.

Przejdźmy do podsumowania! Całość okazała się być.. Kremowa. Uwierzcie mi, mimo iż to wafel (jak wół wafel!), sprawiał wrażenie takiej "płynności" konsystencji. Johnny dał się poznać jako twór o bardzo delikatnej strukturze, lekkiej jak piórko. "Taka stała forma płynu." - zdanie z magicznego zeszytu (serio, Jezu?!). Co zauważyłam? Johny Krocker to kompozycja po prostu słodka, bardzo słodka. Szczerze przyznam - po jednym miałam dość. Jednak co było lepsze, mimo to chciałam kolejnego.. I kolejnego.. Dzisiaj przedstawiony Roshen'owski produkt nazwałabym lepszą, bardziej kakaową, mocniejszą w smaku wersją Konafetto. I zastanawiam się - sprzedają toto może w formie batonów?






Nazwa: Roshen, Johnny Krocker Milk 
Producent: Roshen Europe
Skład: -
Waga: -
Wartość odżywcza (B/W/T)/100g: -
Kcal/100g: -
Gdzie kupić: Czekoladowy Miś
Cena: 12,49zł/500g




Ocena: 4.5/5

33 komentarze:

  1. Nie tylko Ty kochana masz manię jedzenia wszystkiego w mini naczynkach :D Ja zawsze jestem obstawiona miseczkami, mini talerzykami...rany, jak jakiś chińczyk :D
    Co do wafelków, kocham mini rzeczy, ale to chyba już wiesz ;) Tych spróbowałabym strasznie! Superowe są :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach! Czyli uznaję to za normę :) Mogę spać spokojnie. Swoją drogą też zapewne wyglądam jak uroczy azjata ;)

      Tak, tak. Pamiętam :) Razem z Velą macie pociąg do miniaturek :) Smakują dokładnie tak, jak wyglądają :) Pyszne! :)

      Usuń
  2. Ja kocham mini-produkty, a już takowe wersje wafelków to szczególnie więc to produkt w sam raz dla mnie! Jak przeczytałam o tej kremowości to autentycznie zrobiłam się głodna i zapragnęłam tego wafelka. Wygląda bardzo kusząco, co w wafelkach jest rzadkością, bo często prezentują się... biednie. :D Naprawdę fajna recenzja zachęcająca mnie do zmarnotrawienia moich wszystkich pieniędzy... <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem :) Myślałam właśnie o Tobie pisząc tę recenzję :)

      Ja nie mogę doczekać się testów innego smaku, świetnie będzie do nich wrócić :) Cieszę się, że piszę dość przekonująco :) Chociaż nie powiem, dzisiejszy wpis szedł raczej opornie :)

      Usuń
    2. Hihi, jak Ty mnie znasz. :*
      Będą inne smaki? Super, nie mogę się doczekać!

      Usuń
    3. Oj znam znam znam ;)
      Będzie jeszcze jeden.. Ale zupełnie nie wiem kiedy. Jakoś.. No nie mogę :/

      Usuń
  3. Mini wersje dla mnie mają taki plus, że jak coś ma okazać się niesmaczne "to przynajmniej małe jest". Gigantycznych (300-gramowych czekolad na przykład) nie lubię, albo raczej - przytłaczają mnie. :P

    Te wafelki, w odróżnieniu od tamtej Princessy, wyglądają wyjątkowo zachęcająco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, nie szkoda wtedy aż tak.. Zawsze można "sprezentować" :) Tu jednak.. Brak mi czegoś większego :) Bo jak zauważyłaś, zachęcają do szamania.
      I ja nie lubię xgramowych gigantów. Jak to jeść? :)

      Usuń
  4. Uwielbiam takie pyszne, słodkie, polane czekoladą wafelki, może nie koniecznie mini, wolę duże, ale dużo mini też mogłabym zjeść :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te cukierachy były pyszne! Chciałabym takie w formie batona - by porządnie się najeść i zasłodzić :) Tak to wiadomo.. Te papierki trzeba rozwijać, schodzi się :)

      Usuń
  5. hahaha nie wiedziałaś o czym napisać wstęp a wyszedł całkiem taki ciekawy sam z niczego :) ale rytuały masz fajne nie powiem :D co do ciasta! toż to burżuazja! na ciasto śniadanie i krem :) obłęd... co do produktów z czekoladowego misia... wow i zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dar do pisania od rzeczy - fajnych rzeczy :)
      Co do rytuałów... Mam.. Ale to przerażające. Bo nie robiąc tak czy inaczej, źle się czuję. I ogólnie nastrój mi się pogarsza :) Cóż.

      Miś mnie doposażył! Radocha niesamowita ;)

      Usuń
    2. muszę przyznać gadasz do rzeczy, dobrze, że znasz swoją wartość :)
      Eee tam każdy ma jakieś swoje dziwactwa, nie przejmuj się ;)

      No uzbrojona jesteś nie powiem ;)

      Usuń
    3. Wiesz, czas się uczyć siebie od nowa iii.. Zacząć doceniać to co mam :)

      Będzie mi przykro, jak wszystko wyjem :/

      Usuń
  6. Wafelek wygląda smakowicie, a jego gramatura jest niewątpliwą zaletą biorąc pod uwagę czynnik zasłodzenia :D Wstęp spoko, u mnie czasami pomysł sam wlatuje a innym razem gapię się na dokument Worda i pustka. A nazwa wafelka aż się prosiła o nawiązanie do Lśnienia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby tak.. Ale uwierz, na jednym się nie skończyło - dałam radę! :D

      Co do wstępu. No czasem mam problem niemały. Wczoraj udało się jakoś wybrnąć, choć nie powiem - było trudno :)

      Usuń
  7. Żul wieczorową porą, hah. Chyba żul KAŻDĄ porą. Btw, śniło mi się dzisiaj, że mój ojciec po 24 latach mojego życia okazał się nie być biologicznym ojcem, zamiast tego był nim... jakiś żul właśnie :/ Brrr.

    A wafelek fajny. Mimo iż nie lubię miniaturek, chyba że mam po kilka z jednego smaku, to na mnie też czeka parę takich i to jeszcze w lipcu. Obym miała tak dobre wrażenia jak Ty :)

    I ostatnia rzecz: jak można z samego siebie tak wcześnie wstawać?! Ja, pomijając fakt, że ostatnio mam zaburzony rytm doby, wstaję sama z siebie po 9:00.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Ty. Diamenty od czasu do czasu, na przykład przed otwarciem sklepu jeszcze jakoś się trzymają :) Patrz, sen nieco proroczy. Wchodzisz na Słodkie - i bang! :)

      No miniaturki nie są też moją ulubioną formą. Wolałabym coś większego :D Liczę, że Ty również na swoich się nie zawiedziesz ;)

      A co do ostatniego - sama nie wiem :/.

      Usuń
  8. Omnomnom ;) a tak serio, bardzo fajnie czytało mi się ten wpis, dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że będziesz zaglądała do mnie częściej :) Poza tym bardzo miło czytać mi takie słowa! :)
      A cukierachy - pyyycha! :)

      Usuń
  9. Omnomnom ;) a tak serio, bardzo fajnie czytało mi się ten wpis, dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No widzisz a wstęp i tak dość długi wyszedł xD Jak się chce to potrafi :P
    A takie miniaturki mają to do siebie, że jak się człowiek do nich dosiądzie to można zjeść ich mnóstwo :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokaźny, na serio całkiem pokaźny wstępik :)
      Oj tak byłoby i w tym przypadku ale miałam tylko kilka sztuk :) Może.. To i lepiej. Trzeba dbać o talię osy ;)

      Usuń
  11. Nie do końca przemawia do mnie forma (takie to malusie :D ), ale wygląda apetycznie, zawsze lubiłam wafelki. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malutkie. Ale w sumie to cukierki. Co nie znaczy, że nie wolałabym ich w formie batona - wolałabym! :D

      Usuń
  12. Ty to masz fajne hobby :d i w ogóle dobry pomysł na blog, aby recenzować słodycze :D.
    A miniwersje produktów są cudowny wynalazkiem, minus tylko taki że można się zapomniec i tak sobie jeść i jeść... a potem kalorie lecą i waga w górę też ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieprawdaż? Cudne zajęcie! :) Takich blogów jest dużo, dużo więcej ;)

      Szczerze? Gdybym miała ich całą torbę zapewne bym zjadła wszystkie bez wyjątku. Na szczęście (a może i nieszczęście, bo były pyszne) miałam kilka sztuk jedynie :) Waga to mogłaby mi podskoczyć, nie powiem ;)

      Usuń
  13. Ten wstęp o niczym jest naprawdę wciągający :p
    A wiesz, ja jadłam takie wafelki, tylko czekoladowe i w formie batonika :D mam rodzinkę w Rosji i wysyłają mi często takie ich specyficzne słodycze :p Całkiem smaczne, ale myślę, że wersja mleczna bardziej by mi smakowała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobał Moja Droga! :)
      O kurcze, czyli one istnieją! :o Magia! Chyba ruszę za wschodnią granicę w pogoni za.. Słodyczami :)

      Usuń
    2. Istnieją, istnieją ;) Ogólnie tam mają bzika na punkcie miniaturek produktów, sprzedają batoniki w stylu Kinder bueno, ale też miniaturkę składającą się z 2 kawałeczków :p ale nie musisz tam gonić, spokojnie ;) Rosja, tudzież Ukraina nadają się tylko do zwiedzania, na pewno nie do mieszkania na stałe :p Jak teraz dostanę jakieś smakołyki, to od razu Ci wysyłam ;) Lubisz Nesquik? Bo mają tam świetne hmmm pralinki? nie wiem jak to nazwać :p Takie cukierki czekoladowe :) nazywają się Nesquik Fest - zerknij sobie w necie :)

      Usuń
  14. Wafelki to produkt który mógłby dla mnie istnieć, co nie zmienia faktu, że te maleństwa wyglądają urokliwie. Nie skusiłabym się jednak na nie, nie moja słodyczowa bajka.

    OdpowiedzUsuń
  15. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń