7:30. Mój biologiczny, przestawiony zegar nie daje mi dłużej pospać. Gorąco, duszno. Mieszkanie na poddaszu ma jednak swoje swoje minusy.. Zaliczam do nich domową, prywatną saunę. Odkrywam się więc, przeciągam. Sprawdzam telefon, upewniam się czy godzina się zgadza - oczywiście, że się zgadza, moje ciało nie zawodzi. Odczytuję wiadomości, których sztuk jest AŻ jedna. Odpisuję pośpiesznie, uśmiecham się do siebie. Mam wstać, jednak to tylko zamiar. Dobry plan. Myślę: "Dziś niedziela, czas na wpis.". I jestem nieco, jakby to ująć, zmieszana. Kolejny raz nie mam pomysłu na wstęp. Bo o czym mogłabym napisać? "Kontynuuj wczorajsze wypociny. Ale nie, po co kolejny raz pisać o tym samym.". "Może o kobietach i ich skłonnościach do nietolerancji innych kobiet? Nie - temat rzeka, raczej na książkę niż parę zdań." Kurcze, serio nic się u mnie nie zadziało, nic o czym mogłabym opowiedzieć? Wstaję, z wielkim bólem serca i głowy, ubieram się wirując po pokoju jak baletnica. Żartuję. Raczej miotam się jak żul wieczorową porą. Przykry widok. Schodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i herbatę. Staję przy jednym z długich kuchennych blatów. Gorączkowo rozmyślam "O czym napisać?". Brak pomysłów. Nic, szykuję dalej poranną ucztę. Kroję ciasto, myję truskawki. Mechanicznie. Moja głowa nadal obmyśla plan na wstęp. "O pogodzie, o wakacjach.. O facetach?". Nic mi nie pasuje. Zastawiam stół milionami kubeczków i talerzyków. (Swoją drogą nie wiem dlaczego to robię. Rozlewam supersok z truskawek w dwie szklanki zamiast wlać do jednej większej. Oddzielnie nakładam ciasto, oddzielnie krem orzechowo-czekoladowy, mieszankę masła orzechowego i kakao. Jakbym się miała bardziej najeść. Dziwak.). Zasiadam. Poczta, blog. Czytam kolejne wpisy. Komentuję. Do niektórych uśmiecham się jak nienormalna. W międzyczasie kontynuuję esemesową wymianę zdań. Kończę lekturę blogów. I czuję się totalnie bezsilna. Jest około 8:30. Ja dalej nie wiem.. Pustka. Sprzątam ze stołu. "Pociąg do różnych rzeczy i osób?", "Plany na ten letni okres?". Bez sensu. Zagaduję Tatę. Krótka wymiana grzeczności. Pogaduchy o pogodzie, taki nasz standard. Nic, nawet on mnie nie natchnął. Ale cóż, "praca" czeka. Siadam i piszę. Jest 9:26. A ja, przez niespełna godzinę, napisałam wstęp o niczym.
Przeglądając paczkę, którą dostałam od Czekoladowego Misia, byłam zaskoczona. Nie znałam większości produktów, co dla mnie było niesamowitym, przeogromnym plusem. Tak się mówi? Chyba nie. Znów coś pokręciłam. Cóż. Obejrzałam wszystko z dziesięć razy, każdą paczuszkę. Kiedy obracałam jedną z nich, natrafiłam na napis "Roshen". Moja ostatnia szara komórka uruchomiła się, wystartowała niczym wystrzelona z procy. "Roshen? Roooshen?". Bang! Nad moją głową zaświeciła się żarówka. Konafetto, cukierki które kupiłam podczas wizyty w Auchan! Zatarłam rączki. Powtórka z rozrywki ?
Czy Roshen ma jakieś zboczenie, jeżeli chodzi o mini-produkty? Wcześniej mini-rurki, teraz mini-wafelki. Mają tego więcej? Z resztą, kogo to interesuje, skoro to jest tak przeurocze? :)
Podczas testu pierwszy raz zobaczyłam je w pełnej krasie. Pojedyncze opakowanie, utrzymane generalnie w niebieskiej tonacji - nie wiedzieć czemu - przeniosło mnie gdzieś w rolnicze tereny Ameryki Północnej. Opalony mężczyzna, wysoki, postawny, przyodziany w powycierane jeansy, kowbojki i wielki kapelusz. Żujący źdźbło zboża. I ta niebieska koszula w kratę.. Już wiem skąd ten "Johnny"! Ale wróćmy. Opakowanie niestety nie wpada w me gusta. Jeden akcent, sprawia że staje się ono bardziej "moje" - piękne, złote logo firmy.
Rozdarłam maleńkie opakowanie. Poczułam dokładnie ten sam aromat, który towarzyszył rozpakowywaniu Konafetto - śmietanowy, nieco waniliowy, nieco kokosowy. Połączony z cierpką nutą kakao. Całość słodko-gorzka, obiecująca.. Mimo nieznacznej kwasowej, chemicznej nuty.
Nie wiem co miałam w głowie robiąc ten test. Nie zrobiłam standardowego zdjęcia "od góry". Nadrobię to - będę miała okazję. ;) Jak się domyślacie zapewne (na bank!), Johnny okazał się maleńkim kwadratem.
Wzięłam go pod nóż. Rozkroiłam na pół. Przyjrzałam się. Pierwsze skojarzenie? Bardziej intensywna - jeśli chodzi o kolor, Princessa Zebra polana czekoladą. Nic zniechęcającego. Wręcz przeciwnie! Bo czy kilka warstw kakaowego wafla, oblanego ciemną czekoladą, przełożonego białym jak śnieg kremem.. Czy to może odrzucić, odpychać od siebie? To wyglądało pięknie, ot co!
Zaczęłam mą ulubioną część - smakowanie. Czekolada, która oblewała mały kwadracik z każdej strony, była raczej gorzka i przyznam dość głęboka w smaku. Miała w sobie też coś, co nie spodobało mi się do końca, taki chemiczny nieco, dziwny posmak. Szybko ginęła w ustach, niczym w piekielnej otchłani. Nadzienie, które wzięłam "w obroty" jako drugie, okazało się być mocnomlecznym, lekko śmietankowym.. I kokosowym! Oczywiście - słodkim! Taka powtórka z Konafetto (może to jedno i to samo nadzienie?). Wafelek sam w sobie był w smaku dość wypieczony, to pierwsze rzuciło się na me kubki smakowe. O dziwo zawierał w sobie odrobinę "kakaowatości" (nowe słowo), taki bardzo, baaardzo subtelny akordzik. Lekki, napowietrzony. Dobry.
Przejdźmy do podsumowania! Całość okazała się być.. Kremowa. Uwierzcie mi, mimo iż to wafel (jak wół wafel!), sprawiał wrażenie takiej "płynności" konsystencji. Johnny dał się poznać jako twór o bardzo delikatnej strukturze, lekkiej jak piórko. "Taka stała forma płynu." - zdanie z magicznego zeszytu (serio, Jezu?!). Co zauważyłam? Johny Krocker to kompozycja po prostu słodka, bardzo słodka. Szczerze przyznam - po jednym miałam dość. Jednak co było lepsze, mimo to chciałam kolejnego.. I kolejnego.. Dzisiaj przedstawiony Roshen'owski produkt nazwałabym lepszą, bardziej kakaową, mocniejszą w smaku wersją Konafetto. I zastanawiam się - sprzedają toto może w formie batonów?
Nazwa: Roshen, Johnny Krocker
Milk
Producent: Roshen Europe
Skład: -
Waga: -
Wartość odżywcza (B/W/T)/100g: -
Kcal/100g: -
Gdzie kupić: Czekoladowy
Miś
Cena: 12,49zł/500g
Ocena: 4.5/5
Nie tylko Ty kochana masz manię jedzenia wszystkiego w mini naczynkach :D Ja zawsze jestem obstawiona miseczkami, mini talerzykami...rany, jak jakiś chińczyk :D
OdpowiedzUsuńCo do wafelków, kocham mini rzeczy, ale to chyba już wiesz ;) Tych spróbowałabym strasznie! Superowe są :)
Ach! Czyli uznaję to za normę :) Mogę spać spokojnie. Swoją drogą też zapewne wyglądam jak uroczy azjata ;)
UsuńTak, tak. Pamiętam :) Razem z Velą macie pociąg do miniaturek :) Smakują dokładnie tak, jak wyglądają :) Pyszne! :)
Ja kocham mini-produkty, a już takowe wersje wafelków to szczególnie więc to produkt w sam raz dla mnie! Jak przeczytałam o tej kremowości to autentycznie zrobiłam się głodna i zapragnęłam tego wafelka. Wygląda bardzo kusząco, co w wafelkach jest rzadkością, bo często prezentują się... biednie. :D Naprawdę fajna recenzja zachęcająca mnie do zmarnotrawienia moich wszystkich pieniędzy... <3
OdpowiedzUsuńWiem, wiem :) Myślałam właśnie o Tobie pisząc tę recenzję :)
UsuńJa nie mogę doczekać się testów innego smaku, świetnie będzie do nich wrócić :) Cieszę się, że piszę dość przekonująco :) Chociaż nie powiem, dzisiejszy wpis szedł raczej opornie :)
Hihi, jak Ty mnie znasz. :*
UsuńBędą inne smaki? Super, nie mogę się doczekać!
Oj znam znam znam ;)
UsuńBędzie jeszcze jeden.. Ale zupełnie nie wiem kiedy. Jakoś.. No nie mogę :/
Mini wersje dla mnie mają taki plus, że jak coś ma okazać się niesmaczne "to przynajmniej małe jest". Gigantycznych (300-gramowych czekolad na przykład) nie lubię, albo raczej - przytłaczają mnie. :P
OdpowiedzUsuńTe wafelki, w odróżnieniu od tamtej Princessy, wyglądają wyjątkowo zachęcająco!
Fakt, nie szkoda wtedy aż tak.. Zawsze można "sprezentować" :) Tu jednak.. Brak mi czegoś większego :) Bo jak zauważyłaś, zachęcają do szamania.
UsuńI ja nie lubię xgramowych gigantów. Jak to jeść? :)
Uwielbiam takie pyszne, słodkie, polane czekoladą wafelki, może nie koniecznie mini, wolę duże, ale dużo mini też mogłabym zjeść :D.
OdpowiedzUsuńTe cukierachy były pyszne! Chciałabym takie w formie batona - by porządnie się najeść i zasłodzić :) Tak to wiadomo.. Te papierki trzeba rozwijać, schodzi się :)
Usuńhahaha nie wiedziałaś o czym napisać wstęp a wyszedł całkiem taki ciekawy sam z niczego :) ale rytuały masz fajne nie powiem :D co do ciasta! toż to burżuazja! na ciasto śniadanie i krem :) obłęd... co do produktów z czekoladowego misia... wow i zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńMam dar do pisania od rzeczy - fajnych rzeczy :)
UsuńCo do rytuałów... Mam.. Ale to przerażające. Bo nie robiąc tak czy inaczej, źle się czuję. I ogólnie nastrój mi się pogarsza :) Cóż.
Miś mnie doposażył! Radocha niesamowita ;)
muszę przyznać gadasz do rzeczy, dobrze, że znasz swoją wartość :)
UsuńEee tam każdy ma jakieś swoje dziwactwa, nie przejmuj się ;)
No uzbrojona jesteś nie powiem ;)
Wiesz, czas się uczyć siebie od nowa iii.. Zacząć doceniać to co mam :)
UsuńBędzie mi przykro, jak wszystko wyjem :/
Wafelek wygląda smakowicie, a jego gramatura jest niewątpliwą zaletą biorąc pod uwagę czynnik zasłodzenia :D Wstęp spoko, u mnie czasami pomysł sam wlatuje a innym razem gapię się na dokument Worda i pustka. A nazwa wafelka aż się prosiła o nawiązanie do Lśnienia :D
OdpowiedzUsuńNiby tak.. Ale uwierz, na jednym się nie skończyło - dałam radę! :D
UsuńCo do wstępu. No czasem mam problem niemały. Wczoraj udało się jakoś wybrnąć, choć nie powiem - było trudno :)
Żul wieczorową porą, hah. Chyba żul KAŻDĄ porą. Btw, śniło mi się dzisiaj, że mój ojciec po 24 latach mojego życia okazał się nie być biologicznym ojcem, zamiast tego był nim... jakiś żul właśnie :/ Brrr.
OdpowiedzUsuńA wafelek fajny. Mimo iż nie lubię miniaturek, chyba że mam po kilka z jednego smaku, to na mnie też czeka parę takich i to jeszcze w lipcu. Obym miała tak dobre wrażenia jak Ty :)
I ostatnia rzecz: jak można z samego siebie tak wcześnie wstawać?! Ja, pomijając fakt, że ostatnio mam zaburzony rytm doby, wstaję sama z siebie po 9:00.
Co Ty. Diamenty od czasu do czasu, na przykład przed otwarciem sklepu jeszcze jakoś się trzymają :) Patrz, sen nieco proroczy. Wchodzisz na Słodkie - i bang! :)
UsuńNo miniaturki nie są też moją ulubioną formą. Wolałabym coś większego :D Liczę, że Ty również na swoich się nie zawiedziesz ;)
A co do ostatniego - sama nie wiem :/.
Omnomnom ;) a tak serio, bardzo fajnie czytało mi się ten wpis, dzięki! :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będziesz zaglądała do mnie częściej :) Poza tym bardzo miło czytać mi takie słowa! :)
UsuńA cukierachy - pyyycha! :)
Omnomnom ;) a tak serio, bardzo fajnie czytało mi się ten wpis, dzięki! :)
OdpowiedzUsuńNo widzisz a wstęp i tak dość długi wyszedł xD Jak się chce to potrafi :P
OdpowiedzUsuńA takie miniaturki mają to do siebie, że jak się człowiek do nich dosiądzie to można zjeść ich mnóstwo :P
Pokaźny, na serio całkiem pokaźny wstępik :)
UsuńOj tak byłoby i w tym przypadku ale miałam tylko kilka sztuk :) Może.. To i lepiej. Trzeba dbać o talię osy ;)
Nie do końca przemawia do mnie forma (takie to malusie :D ), ale wygląda apetycznie, zawsze lubiłam wafelki. ^^
OdpowiedzUsuńMalutkie. Ale w sumie to cukierki. Co nie znaczy, że nie wolałabym ich w formie batona - wolałabym! :D
UsuńTy to masz fajne hobby :d i w ogóle dobry pomysł na blog, aby recenzować słodycze :D.
OdpowiedzUsuńA miniwersje produktów są cudowny wynalazkiem, minus tylko taki że można się zapomniec i tak sobie jeść i jeść... a potem kalorie lecą i waga w górę też ;p
Nieprawdaż? Cudne zajęcie! :) Takich blogów jest dużo, dużo więcej ;)
UsuńSzczerze? Gdybym miała ich całą torbę zapewne bym zjadła wszystkie bez wyjątku. Na szczęście (a może i nieszczęście, bo były pyszne) miałam kilka sztuk jedynie :) Waga to mogłaby mi podskoczyć, nie powiem ;)
Ten wstęp o niczym jest naprawdę wciągający :p
OdpowiedzUsuńA wiesz, ja jadłam takie wafelki, tylko czekoladowe i w formie batonika :D mam rodzinkę w Rosji i wysyłają mi często takie ich specyficzne słodycze :p Całkiem smaczne, ale myślę, że wersja mleczna bardziej by mi smakowała ;)
Cieszę się, że się podobał Moja Droga! :)
UsuńO kurcze, czyli one istnieją! :o Magia! Chyba ruszę za wschodnią granicę w pogoni za.. Słodyczami :)
Istnieją, istnieją ;) Ogólnie tam mają bzika na punkcie miniaturek produktów, sprzedają batoniki w stylu Kinder bueno, ale też miniaturkę składającą się z 2 kawałeczków :p ale nie musisz tam gonić, spokojnie ;) Rosja, tudzież Ukraina nadają się tylko do zwiedzania, na pewno nie do mieszkania na stałe :p Jak teraz dostanę jakieś smakołyki, to od razu Ci wysyłam ;) Lubisz Nesquik? Bo mają tam świetne hmmm pralinki? nie wiem jak to nazwać :p Takie cukierki czekoladowe :) nazywają się Nesquik Fest - zerknij sobie w necie :)
UsuńWafelki to produkt który mógłby dla mnie istnieć, co nie zmienia faktu, że te maleństwa wyglądają urokliwie. Nie skusiłabym się jednak na nie, nie moja słodyczowa bajka.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOmg
OdpowiedzUsuń