Porozmawiajmy o rzeczach, które nas denerwują. Przecież złość to jakby nie było, zupełnie ludzkie odczucie, reakcja na otaczającą rzeczywistość. Szczerze powiedziawszy, jeśli już zaczęłabym zgłębiać ten temat w stu procentach (totalnie i bez reszty), końca bym nie znalazła. Studnia bez dna? Nie wiem w ogóle, skąd mi się to bierze, jednak coraz częściej łapię się na tym, że złości mnie "byle gó.. byle co!". Mogłabym złożyć to na pogodę, na zmęczenie i stres, na hormony. Ale po co.. Złość.. To zapewne jakaś cząstka mnie. Element, którego nie mam zamiaru się wyzbywać. Co więc denerwuje mnie ostatnio najbardziej? Ludzie. Uściślając - ludzie, którzy nie potrafiąc odnaleźć samego siebie, kopiują innych. Zasada jest prosta: "Każdy jest jakiś" - każdy jest INNY. Po co na siłę udawać kogoś, kim się nie jest? Dążyć do bycia takim lub owakim, a nie do bycia po prostu sobą. Prosty przykład. Mamy pewną grupę, jakąkolwiek, pierwszą lepszą. Przyjmijmy, iż to "blogsfera". Punkt zaczepienia? Styl pisania, bo z niczego innego "znani" (celebrytka!) tu nie jesteśmy. Nie wiem jak to jest w przypadku innych. Ja piszę, co myślę. Piszę tylko i wyłącznie to, co bym powiedziała. Piszę - jak mówię, zaznaczając szeroką gamę emocji wtrąceniami, nawiasami i słabą interpunkcją. Nie interesuje mnie szyk wyrazów, totalnie poprawna polszczyzna. Jeżeli całe "Słodkie Abstrakcje" miałabym określić jednym słowem, na bank byłby to "chaos". Tak tworzę, tak niejako kreuję tu "siebie". Zauważyłam, że praktycznie każdy blog jest inny (a przynajmniej powinien być). Każdy ma zupełnie ale to zupełnie inny sposób przedstawiania myśli. Jedni robią to z wielką klasą i elegancją, tworząc czarujące - pełne uroku i magii wpisy. Zazdroszczę, ja nie mam takiej mocy sprawczej Drudzy, sieją zamęt gorszy od mojego, co jest totalnie fascynujące. Dynamika, ruch, cuda na kiju.. A to wszystko w samym słowie. Słowie, które niejako obrazuje nas. Bo tu jesteśmy tylko słowem. Urwę temat.
Pewnego dnia, wiosennego, ciepłego, nieco wietrznego wybrałam się na spacer do Kauflandu. Pamiętam tę wyprawę bardzo dobrze, ze względu na to, iż odwiedziłam wtedy miejsce niezmiernie dla mnie ważne. I, nie uwierzycie, nie był to tylko market. Jednak, jeśli chodzi o zakupy i sprawy "sklepowe", wybrałam wtedy dwie, o dziwo ciemne czekolady. Jedną z nich była właśnie Katy Exquisite w wersji Noir Orange.