piątek, 11 marca 2016

Sante, No added sugar cookies with raspberries

Nie będę się znów tłumaczyć. Jest jak jest. Nie ukrywam, że lipa trwa. Dlatego muszę się pacnąć w głowę.. I wziąć w garść. Jest ciężko, trochę jak walka z wiatrakami (to w sumie mi się udało, żarcik - wiecie - przekonacie się za chwilę). Ale to ostatni moment. Ostatni zanim mogłabym popłynąć. Może ktoś weźmie mnie za świra.. Z resztą. Tu akurat mogę się zgodzić. :) Ale nie widzę innej motywacji do żarcia niż ten blog. Jedzenie tego samego kolejny miesiąc, z kolejnym dniem mniej i mniej.. Whatever. Jestem! I to z recenzją. Nie wiem na ile.. Nie wiem czy w ogóle.. Ale cóż. Lećmy z koksem bez smęcenia i zanudzania. Na początek coś raczej łatwego - dla mnie. 

Szukając czegoś na "pierwszy raz" (:D) starałam się, by.. Po prostu mało mnie to kosztowało. I nie chodzi tu o stricte pieniążki - a coś, co bez guli przejdzie przez gardło. I tak trafiłam na produkt Sante, nowe - nie - nowe, no added sugar cookies w wersji malinowej. 




Nie będę ściemniać, wmawiać Wam i sobie, że przyciągnęło mnie pstrokatopawie opakowanie. Jest ono raczej, jak widać na załączonym obrazku, stonowane. Brązowobeżowe, przyzdobione kłosikami i owocami malin. Z folijki aż bije po oczach napis przyciągający tłumy, no marketing pierwsza klasa (!) oraz logo firmy. Do tego owocek dla kontrastu.. I co najważniejsze. Ciasteczkowa obietnica. Jak to wygląda w rzeczywistości?


No śliczne powiem Wam! Jeśli wpadać w zachwyt - nawet jeśli czegoś się w danej chwili, mówiąc delikatnie "nie uważa", to tylko tu i teraz. W opakowaniu doszukałam się dwóch, średniej wielkości, owalnych ciastek. Zanim jednak wydobyłam je ze smukłego i poręcznego ciastkowego etui, poczułam baaardzo przyjemny, nieco słodki, nieco kwaśny, lekko goryczkowaty ale bardzo naturalny zapach. Zdecydowanie mączny. Mącznootrębowy, jeśli wiecie co mam na myśli. To właśnie uwielbiam (uwielbiałam?) w recenzjach, że zawsze mam jakieś skojarzenia - najczęściej te związane z dzieciństwem. Tym razem padło na pewien produkt (kto pamięta łapa w górę). Kojarzycie takie prostokątne ciastka na wagę, przez których środek przebiegała marmolada? No identyko! 

Wyjęłam je! A co! Jak szaleć to szaleć! Przyznaję im rangę dopracowane "supercute!". Zarówno na jednym, jak i drugim chrupaczu wytłoczono wzory. Niby kłoski w formie wianka i piękny młyn. Zapach więc został obrazkowo wyjaśniony. Wszyyyystko jasne! Ciasteczka okazały się tymi, wyglądającymi na zdrowe - ciemnobeżowe lub jak kto woli - jasnobrązowe. Gdzieniegdzie można było ujrzeć spore kawałki liofilizowanej maliny. Jakby słaboróżowej? Czy czegoś tu brak? Nie "sondze". :) Spodobało mi się to. Na bank, nie zraziło. Co w sumie uważam za spory sukces. Brawo!

W ogóle dziwnie jeść coś.. Innego. Stres, ekscytacja.. Wszystko w jednym. Podołałam? No jasne! Zaczynam więc opowieść o tymże arcyciekawym procesie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, tudzież na język.. Była mega chrupkość bezcukrowego ciastka. Na 5! Jednak w tej całej suchości wyczuwalna była doza oleistości.. Co szczerze powiedziawszy nie przypadło mi do gustu. Smak? Jak i zapach. Jest to smak z kategorii "po prostu". Mączny - ani słodki, ani słony.. Ani kwaśny, gorzki czy umami. O wiem! To smak "zdecydowanie przeszło malinami". Lubię maliny, więc nie ma problemu. Drobiny owoców podbijają smak ale o dziwo nie ten słodki. Nadają one jeszcze więcej naturalnego aftertaste'u. Ale. Przynajmniej. Są. Lepiące. Jakąś rolę mają.

Podsumowując, tu można się zdziwić, mi smakowało. Zaznaczam jednak.. Że mam raczej wypaczone kubki smakowe i nie obiecuję że cukrowym baaara.. Łasuchom podejdzie - przypadnie do gustu. :) Dla mnie, zwłaszcza że do kawy, bardzo ok. Mogę śmiało polecić!

PS. Chyba już wyszłam z wprawy.




Nazwa: No added sugar cookies with raspberries
Producent: Sante A. Kowalski sp. j.
Skład: produkty pochodzące ze zbóż (płatki owsiane, mąka pszenna), owoce suszone 22% (śliwki, rodzynki, daktyle), tłuszcz palmowy, inulina, malina liofilizowana 1%, aromat naturalny, oleje roślinne (bawełniany lub rzepakowy lub słonecznikowy), substancje spulchniające: węglany sodu
Waga: 20g
Wartość odżywcza (B/W/T)/100g: 7/54/18
Kcal/100g: 432
Gdzie kupić: E. Leclerc
Cena: 1.49zł





Ocena: 4/5

30 komentarzy:

  1. Uwielbiamy te ciacha i kupowałyśmy je już zanim zostały wydane w takiej kolorowej wersji :) Wcześniej, jeszcze w ubiegłym roku były dostępne w małym sklepiku w zwykłym przezroczystym opakowaniu w białą karteczką z wydrukowanym składem i logiem firmy, już wtedy skradły nasze serduszka i liczyłyśmy bardzo na to, że w pełni wejdą do sprzedaży :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo faktycznie ! Były kiedyś w bezbarwnej folijce - raaacja! :)
      Cieszę się że się skusiłam na te maleństwa, suma summarum nie wypadły źle :) Ba, nawet całkiem dobrze :)

      Usuń
  2. Bardzo pasuje mi ich gramatura, opakowanie, kaloryczność i brak białej śmierci :D Bez wyrzutów sumienia ratowałam się nimi w szkole gdy żołądek ściskał. Wg. mnie słodkość jest w nich na idealnym poziomie i właśnie są takie fajnie "ciemno-mączne" xD i malinowe. Mniam ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie w sam raz - na raz, prawda? :) Pycha, racja! :) Dobrze, że mam jeszcze jeden smak :p

      Usuń
  3. Cieszę się bardzo, że wróciłaś! Chociaż nie wiem, czy mnie kojarzysz, bo leciutko się minęłyśmy, to znaczy, ja sama - ledwo zaczęłam blogowanie, a potem miałam dość długą przerwę, w której lekko mi się pozmieniały poglądy nt. żywienia itd, na lepsze. Potem trafiłam na blogi z recenzjami i Twój był właśnie jednym z tych pierwszych. :) Potem ja wróciłam do blogowania, przez jakiś czas szłyśmy równomiernie, a potem Cię tu nie było. :( Domyślałam się o co, mniej więcej, może chodzić, także cieszę się 5razy mocniej, że wróciłaś. :))))

    Recenzja tego batonika za jakiś czas, pewnie w końcu i u mnie się pojawi, bo jadłam dość daawno temu, a zalega w notatkach. :D Mi się chrupkość też bardzo podobała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jasne, że Cię pamiętam ! :) Jak się tu siedzi jak kura na grzędzie, to pamięta się każdego kto tu zaglądał :) Dlatego miło mi Cię "czytać" ;)
      Ooooch, to w takim razie nie mogę się doczekać Twojej recenzji! :)

      Usuń
  4. Jak miło mi, że jesteś! :-) Od razu buzia mi się cieszy.
    Ciastka - widziałam je miliard razy a automacie w książnicy. Zawsze chciałam kupić, ale w myślach miałam ukochane Belvity, którymi mogę się zajadać i zajdać i jakoś zawsze uważałam, że te pewnie nie będą takie smaczne. Tu jednak po Twojej recenzji jestem bardzo mile zaskoczona i jestem pewna, że teraz wrzucę do automatu te złoty pięćdziesiąt i je kupię! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z misją przybywam, nie mogę tak więdnąć :)
      Polecam po stokroć. Nie pożałujesz! :) A co do Belvity.. To nie miałam przyjemności (chyba niestety) :)

      Usuń
  5. Szukam ich już od dobrych 2 miesięcy, a u mnie nadal nigdzie nie ma! :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie powiem, całkiem całkiem... jadlabym xD Szkoda tylko, że nigdzie tego nie widziałam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie tylko w eklerkuleklerku ostatnimi czasy :)

      Usuń
  7. Dasz radę - jesteś silna.. uwierz w siebie :) Trzymam kciuki za Ciebie i Twoją walkę :)


    Ciasteczka jadłam - w smaku ok. tylko coś mi trochę chemią zajeżdżały :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem, jestem ;) Nie mam wyjścia :)
      Dla mnie właśnie zero chemii - saaaama mąka :D

      Usuń
    2. I dobrze, że jestes :) I dobrze, że wierzysz w siebie :)

      To może te maliny ?;P

      Usuń
  8. Jak będę w Polsce to na pewno ich spróbuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobrze, że twój wielki comeback jest pod znakiem udanego produktu. Wierzę, że z czasem będzie tylko lepiej.
    Ciastka ostatnio widziałam w sklepie, ale nie wzięłam, bo zdenerwował mnie brak ciekawych czekolad. Kiedyś wezmę na spróbowanie, ale jeszcze ten czas nie nadszedł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i ja się cieszę, bo zwykłam wpierniczać same niedobre rzeczy tu ;) No, z małymi wyjątkami! :)
      Hahahaha powód do złosci najlepszy :) Kolejnym razem koniecznie weź w łapki to cudeńko :)

      Usuń
  10. Jak będę w Polsce to na pewno ich spróbuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie ! :) Myślę że nie pożałujesz :)

      Usuń
  11. Jadłam te z malinami. Kupiłam w szklonym sklepiku. Nigdzie indziej ich nie widziałam. Mniejsza z tym. Najważniejsze, że mi bardzo smakowały. Nie. Nie wyszłas z wprawy. Przyzwyczaisz się z czasem.
    Chciałam przeczytać poprzednią notkę wcześniej, ale miałam zawalony tydzień. Inaczej, zmiany na moim blogu przyszły by szybciej.
    Blog był na mnie odskocznią już od podstawówki, kiedy to nie byłam do końca tolerowana w budzie. Nie wiem czy nie dzięki własnie niemu żyłam. Oczywiście, byli wtedy ze mną ludzie, z którymi dobrze się dogadywałam, choć teraz ich zastąpili inni. Dawał mi wielką radość, szczęście. Szczególnie, kiedy pod kolejnymi notkami liczba komentarzy dobija prawie 100, a licznik wyświetleń wskazywał niemalże na sławę (a twierdzisz, że to Ty dziwnie ujmujesz słowa czy zdania). Wtedy więcej znalazło sie prawdziwych blogerów/.ek niż teraz. Wchodziliśmy na swoje blogi nawzajem, komentowaliśmy, odnosząc się do notek i tak w kółko. To przecież podstawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jednak widziałam w dwóch miejscach - tak po głębszym przemyśleniu :) Ale to i tak dość. Ubogo :)
      Dla mnie to właśnie super jest w blogowym światku. Wpadasz do kogoś jak na herbatkę i czytasz co u niego. Niczym rozmowa! Czasem mi sie wydaje że to tu znajduje się moja druga porąbana rodzinka. Albo inaczej, takie wrażenie miałam!
      O Ty. 100 komentarzy? To juz FEJM :D

      Usuń
  12. Od dłuższego czasu zbieram się, by napisać coś pod poprzednim postem, ale jakoś nie mogę ubrać w słowa tego co bym chciała przekazać, więc powiem krótko i zwięźle - Witam serdecznie z powrotem, oby było już tylko lepiej i słodziej ;]

    Co do ciasteczek - szczerze mówiąc to nawet nie wiedziałam, że takowe istnieją. Jestem mocno podejrzliwa w stosunku do takich rzeczy, które mogą tylko udawać coś zdrowego i raczej je omijam, żeby się nie naciąć. Ale widzę, że te nie wyglądają tak źle, więc kto wie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I o to mi chodzi - witam i ja! Wierzę, że na tamten post ciężko coś odpisać. Myśleć o nim to - ABSTRAKCJA! :) Cieszę się że wróciłam, na serio szczerze się cieszę :)
      Kiedy na nie wpadniesz, weź koniecznie. Może nie będzie z tego wielkiej miłości.. Ale przelotny romans? :)

      Usuń
  13. Często kupuję je w szkole, w sklepiku sprzedawane są za złocisza i zapakowane w przeźroczyste opakowanie z naklejką zawierającą skład, kaloryczność i małe logo, wyglądają jak domowe, albo takie z rodzinnej piekarni, w środku zresztą również. W żadnym sklepie ich nie widziałam, ale są naprawdę okej, chrupkość się zgadza, idealnie jak mi zaczyna burczeć w brzuchu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz farta, że trafiły Ci się w szkole ;) Tu widzę że bida z nimi, wszędzie braki :)
      Tak - są boskie, idealne na małego głoda. Wnoszę o rozpowszechnienie ich na półkach sklepowych, jak nic!

      Usuń
  14. 90 kcal w batoniku to całkiem nieźle, ale na moje oko dużo węgli jak na wersję no added sugar. Nie przepadam za takimi specyfikami, jak na diecie to na diecie :) Chyba, że się oszukujemy to wtedy najlepiej ZDROWY Corny :P A serio. Te spulchniacze i inne, lepiej zrobić taki pyszności w domu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że cukier to wynik obecności suszonych owoców, nie ma się co czarować :) Ja nie traktuję już diety zbyt poważnie, a przynajmniej się staram. Nie szykuję się na zawody, nie jestem kulturystą by zawracać sobie tym głowę. Dbać o siebie to jedno, drugie popadać w jakieś no.
      Ale co do domowych wypieków.. To jestem jak najbardziej za! :) Warto czasem poświęcić chwilę by wiedzieć co się je :)

      Usuń
  15. Opakowanie mnie urzekło takie ....naturalne:) . Nie spotkałam tych ciastek jeszcze,ale teraz się będę bacznie rozglądać:) . Witaj kochana:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie musisz spróbować! :) Godne polecenia :)
      Witaj :*

      Usuń