wtorek, 30 czerwca 2015

Nestle Schöller, Manhattan Chocolate & Caramel with Peanuts

O czym mogłabym pisać w te pierwsze dni wolne od szkoły? Zapewne lista jest długa i ciągnie się niczym wąż boa. Dobra, wiem że jest. Nie ukrywam, że sama miałam inny plan na wpis, na wstęp. Jednak weszłam na bloga.. I kosa w plecy. Po raz kolejny. UGH.

Z czym kojarzą się więc wakacje? Oczywiście, że z lodami! Statystyki pokazują, że społeczeństwo wymaga i pragnie wręcz wpisów o produktach tego typu. Nic dziwnego - upał, gorączka, prażące Słońce (hipotetycznie). Potrzeba wiec czasem kubła zimnej wody na głowę.. Lub ewentualnie mrożonej kremowej słodyczy do ust. "Klient nasz pan!" - jak mawiają. Więc zmobilizowałam się! 

niedziela, 28 czerwca 2015

Roshen, Johnny Krocker Milk (Czekoladowy Miś)

7:30. Mój biologiczny, przestawiony zegar nie daje mi dłużej pospać. Gorąco, duszno. Mieszkanie na poddaszu ma jednak swoje swoje minusy.. Zaliczam do nich domową, prywatną saunę. Odkrywam się więc, przeciągam. Sprawdzam telefon, upewniam się czy godzina się zgadza - oczywiście, że się zgadza, moje ciało nie zawodzi. Odczytuję wiadomości, których sztuk jest AŻ jedna. Odpisuję pośpiesznie, uśmiecham się do siebie. Mam wstać, jednak to tylko zamiar. Dobry plan. Myślę: "Dziś niedziela, czas na wpis.". I jestem nieco, jakby to ująć, zmieszana. Kolejny raz nie mam pomysłu na wstęp. Bo o czym mogłabym napisać? "Kontynuuj wczorajsze wypociny. Ale nie, po co kolejny raz pisać o tym samym.". "Może o kobietach i ich skłonnościach do nietolerancji innych kobiet? Nie - temat rzeka, raczej na książkę niż parę zdań." Kurcze, serio nic się u mnie nie zadziało, nic o czym mogłabym opowiedzieć? Wstaję, z wielkim bólem serca i głowy, ubieram się wirując po pokoju jak baletnica. Żartuję. Raczej miotam się jak żul wieczorową porą. Przykry widok. Schodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i herbatę. Staję przy jednym z długich kuchennych blatów. Gorączkowo rozmyślam "O czym napisać?". Brak pomysłów. Nic, szykuję dalej poranną ucztę. Kroję ciasto, myję truskawki. Mechanicznie. Moja głowa nadal obmyśla plan na wstęp. "O pogodzie, o wakacjach.. O facetach?". Nic mi nie pasuje. Zastawiam stół milionami kubeczków i talerzyków. (Swoją drogą nie wiem dlaczego to robię. Rozlewam supersok z truskawek w dwie szklanki zamiast wlać do jednej większej. Oddzielnie nakładam ciasto, oddzielnie krem orzechowo-czekoladowy, mieszankę masła orzechowego i kakao. Jakbym się miała bardziej najeść. Dziwak.). Zasiadam. Poczta, blog. Czytam kolejne wpisy. Komentuję. Do niektórych uśmiecham się jak nienormalna. W międzyczasie kontynuuję esemesową wymianę zdań. Kończę lekturę blogów. I czuję się totalnie bezsilna. Jest około 8:30. Ja dalej nie wiem.. Pustka. Sprzątam ze stołu. "Pociąg do różnych rzeczy i osób?", "Plany na ten letni okres?". Bez sensu. Zagaduję Tatę. Krótka wymiana grzeczności. Pogaduchy o pogodzie, taki nasz standard. Nic, nawet on mnie nie natchnął. Ale cóż, "praca" czeka. Siadam i piszę. Jest 9:26. A ja, przez niespełna godzinę, napisałam wstęp o niczym. 

Przeglądając paczkę, którą dostałam od Czekoladowego Misia, byłam zaskoczona. Nie znałam większości produktów, co dla mnie było niesamowitym, przeogromnym plusem. Tak się mówi? Chyba nie. Znów coś pokręciłam. Cóż. Obejrzałam wszystko z dziesięć razy, każdą paczuszkę. Kiedy obracałam jedną z nich, natrafiłam na napis "Roshen". Moja ostatnia szara komórka uruchomiła się, wystartowała niczym wystrzelona z procy. "Roshen? Roooshen?". Bang! Nad moją głową zaświeciła się żarówka. Konafetto, cukierki które kupiłam podczas wizyty w Auchan! Zatarłam rączki. Powtórka z rozrywki ? 

sobota, 27 czerwca 2015

Katy Exquisite, Noir Orange

Porozmawiajmy o rzeczach, które nas denerwują. Przecież złość to jakby nie było, zupełnie ludzkie odczucie, reakcja na otaczającą rzeczywistość. Szczerze powiedziawszy, jeśli już zaczęłabym zgłębiać ten temat w stu procentach (totalnie i bez reszty), końca bym nie znalazła. Studnia bez dna? Nie wiem w ogóle, skąd mi się to bierze, jednak coraz częściej łapię się na tym, że złości mnie "byle gó.. byle co!". Mogłabym złożyć to na pogodę, na zmęczenie i stres, na hormony. Ale po co.. Złość.. To zapewne jakaś cząstka mnie. Element, którego nie mam zamiaru się wyzbywać. Co więc denerwuje mnie ostatnio najbardziej? Ludzie. Uściślając - ludzie, którzy nie potrafiąc odnaleźć samego siebie, kopiują innych. Zasada jest prosta: "Każdy jest jakiś" - każdy jest INNY. Po co na siłę udawać kogoś, kim się nie jest? Dążyć do bycia takim lub owakim, a nie do bycia po prostu sobą. Prosty przykład. Mamy pewną grupę, jakąkolwiek, pierwszą lepszą. Przyjmijmy, iż to "blogsfera". Punkt zaczepienia? Styl pisania, bo z niczego innego "znani" (celebrytka!) tu nie jesteśmy. Nie wiem jak to jest w przypadku innych. Ja piszę, co myślę. Piszę tylko i wyłącznie to, co bym powiedziała. Piszę - jak mówię, zaznaczając szeroką gamę emocji wtrąceniami, nawiasami i słabą interpunkcją. Nie interesuje mnie szyk wyrazów, totalnie poprawna polszczyzna. Jeżeli całe "Słodkie Abstrakcje" miałabym określić jednym słowem, na bank byłby to "chaos". Tak tworzę, tak niejako kreuję tu "siebie". Zauważyłam, że praktycznie każdy blog jest inny (a przynajmniej powinien być). Każdy ma zupełnie ale to zupełnie inny sposób przedstawiania myśli. Jedni robią to z wielką klasą i elegancją, tworząc czarujące - pełne uroku i magii wpisy. Zazdroszczę, ja nie mam takiej mocy sprawczej Drudzy, sieją zamęt gorszy od mojego, co jest totalnie fascynujące. Dynamika, ruch, cuda na kiju.. A to wszystko w samym słowie. Słowie, które niejako obrazuje nas. Bo tu jesteśmy tylko słowem. Urwę temat.

Pewnego dnia, wiosennego, ciepłego, nieco wietrznego wybrałam się na spacer do Kauflandu. Pamiętam tę wyprawę bardzo dobrze, ze względu na to, iż odwiedziłam wtedy miejsce niezmiernie dla mnie ważne. I, nie uwierzycie, nie był to tylko market. Jednak, jeśli chodzi o zakupy i sprawy "sklepowe", wybrałam wtedy dwie, o dziwo ciemne czekolady. Jedną z nich była właśnie Katy Exquisite w wersji Noir Orange.

czwartek, 25 czerwca 2015

Mars, Snickers Intense Choc (limited edition)

Cóż mogę powiedzieć? Jestem! I wracam na dobre z kolejnymi nic nie wnoszącymi, błahymi recenzjami słodyczy ze sklepowych półek. Tak prozaiczne wręcz zajęcie, zawładnęło na dobre moim porankiem, jeśli nie powiedzieć życiem. Przyznam - w czasie ostatniego tygodnia sesji brakowało mi niesamowicie (nie przesadzam!) wklikiwania kolejnych liter, układających się w następujące po sobie, chaotyczne zdania. Stwierdziłam jednak, że jakość moich wpisów spadała z dnia na dzień (wprost proporcjonalnie do sił), każdy kolejny był tylko bardziej i bardziej bez sensu. A raczej nie od serca, jakby na siłę i z obowiązku. Nie o to mi tu chodzi! Postanowiłam skupić się na nauce, dopełnić studenckiego obowiązku i po prostu zakończyć sesję. Stwierdziłam: "wolę wrócić tu ze spokojną głową!". Łapanie kilku srok za ogon nie miało dla mnie najmniejszego nawet sensu. Poza tym, nie powiem.. Ale ostatnie kilka dni, to taki powrót do najlepszej przeszłości. Nawet nie wiecie, ile w stanie są zmienić przyjaciele! Niby zwykłe spotkania, zakrapiane, bądź też nie.. Dały mi kopa i natchnienie do życia. Naprawdę! Ja przez moment przestałam być permanentnie nieszczęśliwa! Zaczęłam być po prostu wolna?

I widzicie jak to jest, nie zastanawiając się nazbyt, ba nie czytając kolejnych wymordowanych i wyjętych jak psu z gardła słów, stworzyłam konkretny wstęp. Brawa! Mogę więc spokojnie i na luzie przejść do części drugiej lecz niemniej ważnej - dziś recenzja wiosennej limitki od Mars'a, Snickers'a Intense Choc.

sobota, 20 czerwca 2015

Bakoma, Twist Cool Ananas

Sesja mnie wykańcza. Z dnia na dzień mam mniej sił, mniej chęci, humor również kuleje. Każdego ranka uwiadamiam sobie, jak ona bardzo mnie eksploatuje, jak zmieniam się podczas jej trwania. To całe psychiczne zmęczenie bardzo odbija się na mojej głowie. Nie mogę się skupić - permanentnie, o wszystkim zapominam. Wyleciało mi z mojej blond kopuły na przykład, by wziąć do domu zeszyt pełen recenzji. Tym sposobem musiałam iść na zakupy.. I testować. Co ostatnio jest dla mnie trudne.

Przechadzając się pomiędzy kauflandowskimi półkami, szukałam czegoś "wow". Czegoś, czego jeszcze moje oczy nie widziały i czegoś co względnie nie wzbudzi moich chorych wyrzutów sumienia. Połowicznie się to udało. 

środa, 17 czerwca 2015

Passio, Irish Cream Diamonds (Czekoladowy Miś)

Przyznam szczerze - zdecydowanie nie wiem co ja tu dziś robię. Od kilku dni powstrzymywałam się przed dodawaniem wpisów, ograniczając się jednocześnie do komentowania wariacji na temat słodyczy koleżanek "po fachu". Po krótkiej przerwie sesja wróciła jak bumerang, powiedziałabym iż nawet ze zdwojoną siłą. Jak żyć ? Skoro już się tu pojawiłam, rozgościłam i zabrałam za pisanie.. Zrobię to bez względnego słowa wstępu (który suma summarum i tak już napisałam).

Paczka od sklepu Czekoladowy Miś, o której wspominałam.. Zapewne już z tysiąc razy.. Zawierała w sobie produkty, które podzieliłam na dwie kategorie. Jedną z nich była: "Kurcze, muszę zjeść to już, teraz i natychmiast!". Druga to natomiast: "Ech...". Dziś przed Wami kolejny produkt, już drugi który poddałam testom - cukierki Passio, Irish Cream Diamonds.

sobota, 13 czerwca 2015

Ritter Sport, Coconut

Bez słowa wstępu.

Rittery, a właściwie jeden - Nugat - oczarowały mnie. Smak, aromat.. Mają to coś! Jak mawiają: "wszystko na miejscu". Taka nowa, lepsza jakość za "grosze". Postanowiłam więc sięgać po nie jak najczęściej. Tym oto sposobem, korzystając z lidlowskiej promocji, zostałam szczęśliwą(?) posiadaczką kokosowego cuda. Dziś przedstawiam Wam Ritter'a Sport Coconut (with tropical coconut flakes in a coconut and milk filling).

czwartek, 11 czerwca 2015

Caprisse, Ciastka kakaowe z kawałkami czekolady

Jak każdy mam wiele wad. I nie czarujcie się, nie jesteście jedynymi idealnymi, bo ideałów po prostu nie ma. Oczywiście chciałabym powiedzieć, że jest inaczej. Na bank jesteście super (wiem to!) ale zawsze komuś czegoś brakuje. W wśród grona moich maleńkich mankamentów jeden jest szczególny.. Z pewnością zbyt dużo myślę. Często siadam pod kocem z kubkiem kawy w ręku i "kontempluję sufit". O czym tak rozmyślam? O wszystkim. O rzeczach poważnych i mniej poważnych, o świecie polityki i moim nieciekawym poranku. O "życiu i śmierci", o tym co mam do zrobienia, o tym co już zrobiłam. O facetach, o jedzeniu, prognozie pogody. O złych chwilach, o zakupach, o wyborach.. Mogłabym wymieniać i wymieniać. Pech chciał, że ostatnio zaczęłam rozmyślać na temat "typowego konsumenta". Dokładniej? Zastanawiałam się ile osób tak naprawdę potrafi dość obiektywnie ocenić produkt? Powiedzieć czy coś smakuje czy nie? Ilu z nas tak naprawdę sugeruje się marką lub ceną? Po mojej głowie krążyły takie oto pytania. I miliardy odpowiedzi. Nie będę oceniać ludzi, nie lubię pluć jadem i bić piany. Powiem o sobie. Czy sugeruję się marką i ceną? Wydaje mi się, że nie. Wchodzę do sklepu. Kupuję ciastka od Emco, za marne grosze. Wracam do domu uradowana wręcz i przeszczęśliwa! Ba, łudzę się że za te 2 złote kupiłam ósmy cud świata. Czy sugeruję się marką i ceną? A czy osoba kierująca się "firmą" nie znosiłaby Milki, a zajadałaby się, dajmy na to, zwykłą Goplaną? Dla mnie cena nie gra roli. Tanie nie znaczy złe, wszystkiego warto w życiu spróbować. Czy jestem obiektywna? Ostatnimi czasy przekonuję się, że tak. Z resztą sami się przekonacie, myślę że już w przyszłym tygodniu :). 

A Ty, kierujesz się marką i ceną?

Ostatnio w drodze ze "szkoły" wpadłam do Żabki, zupełnie nie wiem po co. Czasem wydaje mi się, że wchodzę tam odruchowo. Urodziłam się z takim żabkowym "tikiem". Oczywiście nie wyszłam z pustymi rękami. Dzisiaj przedstawię Wam produkt Caprisse, zwykłe-niezwykłe Ciastka kakaowe z kawałkami czekolady.

wtorek, 9 czerwca 2015

Ferrero, Kinder Bueno Dark (limited edition)

"W sidłach limitek" można rzec. W sumie, gdyby dobrze to ująć w piękną, barwną, słowną historię mogłaby powstać ciekawa książka, no błagam - choć program paradokumentalny! Ile ja się za tymi nowościami naganiam, nabiegam.. Ile się ich naszukam - tylko sam Bóg jeden wie. Czasem zastanawiam się: "Czy to w ogóle ma sens?". Zwłaszcza, gdy mowa o krótko dostępnych edycjach produktów, których nie lubię. W okresie wiosennym, wiosenno/letnim pojawiło się wiele takowych sezonowych słodyczy. Wśród nich znalazłam te przeze mnie lubiane.. I te, których nawet nie toleruję. Kiedy na sklepowe półki trafił Kinder Bueno Dark moje oczy powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówek. Mój sokoli wzrok niczym radar szukał tegoż produktu! Powód? Jeden! Kinder Bueno to jeden z tych batonów dla których mogłabym się dać pokroić! Może nieco przesadzam.. Ale fakt faktem go lubię. Tak szybko jak go zakupiłam, tak szybko przetestowałam. Wniosek? Dziś zapoznamy się z "limited edition" Ferrero, Kinder Bueno w wersji Dark.

niedziela, 7 czerwca 2015

Moser Roth, Mini Ostereier Praline (Czekoladowy Miś)

Audycja przerwana z powodu choroby. Wracam do sił!

Lubię poznawać nowe rzeczy - niekoniecznie nowych ludzi, kocham poznawać nowe smaki, zwłaszcza jeśli są to smaki słodkie. Jest to powiązane z faktem, że przez pewien czas w swoim życiu, głupi dość i nierozsądny, zamknęłam się na "jajka i kurczaka". Cóż. Nie będę się znowu nad tym rozwodzić. Dlatego też teraz, za każdym razem kiedy otwieram coś nowego, innego towarzyszy mi pewna ekscytacja, lekkie podniecenie. Znacie to? Szybsze bicie serca, pełna koncentracja, skupienie, szybsze reakcje, wyostrzenie zmysłów.. Ach! Coś nie do opisania. Kiedy dostałam propozycję współpracy ze sklepem Czekoladowy Miś nie zastanawiałam się długo! "Praca" połączona z cudowną przyjemnością to zupełnie coś dla mnie.

Po otworzeniu przesyłki, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, była sporej wielkości paczuszka. Napis "praline" na opakowaniu, zadziałał na mnie jak płachta na byka. Poczułam się jak narkoman na odwyku, któremu zaserwowano dwie, długie na cały stół, kreski amfetaminy. Moja ekscytacja wzrosła i wzrastała do dnia testu. Moja głowa przepełniona była analizami smaku, zapachu, faktury. Wszystkiego, czego nie znałam.. A co próbowałam sobie wyobrazić. Od pierwszego spojrzenia, pierwszego kontaktu z paczką, wiedziałam co wypróbuję jako pierwsze. Dziś poznamy Moser Roth, Mini Ostereier Praline.

środa, 3 czerwca 2015

Nestle, Princessa Zebra

Są dni w życiu studenta, o których lepiej nie wspominać nawet normalnemu, cieszącemu się życiem i pogodą, śmiertelnikowi. Są takie tygodnie, kiedy chwil wygospodarowanych na spokojną kawę w towarzystwie serialu jest tyle ile kot napłakał (chciałabym mieć tych momentów aż tyle!). Są dni stresowe, zapełnione - przepełnione, dni pełne nauki, kończenia prac, projektów. Są godziny płaczu i rozpaczy. Sesja. Nie wiedziałam, że i w tym roku aż tak bardzo mnie dopadnie. Stąd nieco zamieszania w rozkładzie jazdy wpisów. Nie chwaląc się, jestem już gdzieś na finiszu tego maratonu, stąd wielkie nadzieje, że wszystko wróci do normy ! Dziś natomiast wstałam wcześniej by napisać dla Was krótką notkę. O czym dziś? Princessa w wersji waflowego zwierzakowatego przekładańca - Zebra.

W moim magicznym pudle jest masa słodyczy. I nie będę się oszukiwać, niektóre leżą tam już wieki, czekając ze smutną miną i oczami błagającymi "weź mnie, właśnie mnie". Jestem obojętna wobec ich zaczepek.. Ale kiedy data przydatności goni, przyciskając następnie do muru - to już mus. Tak było i tym razem. 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Perfetti Van Melle, Mentos Choco (toffi z białą czekoladą)

Dzisiejszy wpis dedykuję Veli, przepraszając za zwłokę.

Mentosów nie trzeba nikomu chyba przedstawiać. Średniej wielkości, kolorowe i cukrowe cukierko-gumo-żujki. No ewentualnie wersja mniej znana, zwykła, prosta miętowa. Tak, tak było do tej pory. Nastała jednak nowa era, XXI wiek wprowadza w życie każdego śmiertelnika kolejne zmiany. Mentosy z czekoladą? Serio? Kiedy pierwszy raz zobaczyłam je gdzieś na Instagramie.. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Bo jak to? Jak można skonstruować coś takiego? Kto w ogóle na to wpadł? Zastanawiałam się ile tak naprawdę mentosa w nowym wydaniu. I przekonałam się, nawet zbytnio nie zabiegając o nowy produkt. Choco-mentosy dostałam bowiem w prezencie od Koleżanki. Moje zdziwienie było tym większe.. Że nie spodziewałam się wersji z białą czekoladą (zawsze widziałam tylko te z mleczną). Stwierdziłam, że nie mam co marudzić i mimo mojej "miłości" do owego produktu - po prostu spróbować.