Zastanówmy się: o czym by tu dziś popisać? Niedziela, ostatni dzień wolnego przed (zapewne) niesamowicie ciężkim tygodniem pracy. Poranna porcja aerobów zaliczona, białeczko wypite, kawa stoi z prawej strony - taki niby poranek jak każdy inny. Ale głowa coś nie ta. Zupełnie nie mam pomysłu na "super wstęp". Bo i o czym dziś pisać? Miałam wybrać się na rowery z koleżankami ale pada, więc plany poszły się.. Yyy.. No trzeba to przełożyć suma summarum. Później zrobię trening.. Ale to też nie jest ciekawe. Czeka mnie też mały taste test. Nawet dwa chyba w sumie. Chociaż moja głowa podpowiada, a raczej krzyczy "Nie grubasie!". Nieważne. To akurat nieważne. Zamierzam dziś położyć się wcześniej spać, wiadomo praca. Pobudka tuż po 5:00. I cóż. Tyle z mojego życia. Nie jest źle. Bywały gorsze, bardziej monotonne, nudne, nieciekawe dni. Takie pełne smutku i szlochów.. Z drugiej strony bywało również lepiej. Hooola, panno. Wolnego! Ja już wiem! To ta deszczowa, szklana pogoda tak nastraja! Aaasio, czas się rozchmurzyć! Włączyć dobrą muzykę, zrobić porządny - wywołujący uśmiech - trening i cieszyć się życiem. W końcu, jakby nie było to ja od jakichś kilku dni żyję tym, że należy przestać smęcić - powtarzam to raczej każdemu. Sama staram się nakręcić do zwariowanej egzystencji. No! Tak ma zostać. Koniec wstępu.
Kolejne podejście do lidlowskich lodów z tygodnia amerykańskiego.. Produktu, o który bije się przy sklepowej zamrażarce minimum połowa klientów. Słusznie? Po "pierwszym razie" z Crunchy Chocolate byłam skłonna twierdzić, że kolejnym razem, przy chłodnej półce, to ja będę stała z maczetą w dłoni - by drugą wybierać niewypróbowane do tej pory smaki. Test lodów, o których dziś opowiem, wzbudzał we mnie emocje - od radości i ekscytacji do czystej ludzkiej ciekawości. Czy ta ciekawość okazała się pierwszym stopniem do piekła? A może przeniosła mnie do bram raju? Zapraszam na recenzję lodów od Gelatelli (czy to się odmienia?) - Master of Taste w wersji Cookie Dough.