czwartek, 31 marca 2016

Ehrmann, GrießTraum Tiramisu

Kochani moi! Dziś na wstępie odśpiewajmy wspólnie radosne "Sto lat"! Ostatni wpis bowiem okazał się wpisem setnym, a i dziś SA zdobyło setnego obserwatora! Możemy odśpiewać te melodyjne życzenia razy kilka, ponieważ słodki instagram w ogóle przeszedł samego siebie.. Rosnę jak na drożdżach :D Yey!

Przed świętami wybrałam się na małe przedimprezowe zakupy. Prócz paru ciuchów postanowiłam kupić coś super na bloga (tak serio poszłam po alkohol no ale dobra). I tak łaziłam po pewnym molochu, potocznie zwanym Auchanem w celu wynalezienia czegoś co mi się choć trochę spodoba. Krążyłam jak sęp, namierzając swoje ofiary. I znalazłam! Znalazłam i przedstawiam. Ehrmann GrießTraum Tiramisu. Przepraszam.. Chyba nie mam weny na więcej wypocin. Poza tym.. Produkt niewymagający to i ja się nieco opuszczę :D

Muszę kupić lampy.. Koniecznie..

wtorek, 29 marca 2016

Wawel, Peanut Butter

Hello my Strong, Strong Friends! Przepraszam na wstępie za tę absencję. Wiele się działo.. Przede wszystkim - przygotowania do świąt, które w tym roku odbywały się w moim domu. Sprzątanie, gotowanie.. Jej. Musiałam też odpocząć. Nie uwierzycie ale od dwóch dni śpię po 15 godzin (po tych bezsennych nocach i ostrym zapierniczu, no kurcze, przyda się). Poza tym co najgorsze i najważniejsze.. Rozchorował mi się Pies. Brzmi śmiesznie i dziecinnie ale.. Dzięki Niej.. Żyję. Moja sytuacja w październiku mnie nie wzruszała. Machałam ręką na rodzinę i przyjaciół. Ale z tego anorektycznego amoku.. Obudziła mnie właśnie Psina. Musiałam się Nią zająć. Tyle. Ze względu na jej krytyczny stan, równie marny jak mój pół roku temu - w ratowaniu się wzajemnie jesteśmy 1:1. I niech tak pozostanie.

Miałam coś jeszcze nadziergać ale zapiszę to sobie i dodam kiedyś tam, nie chce przedłużać. Sama padam na twarz, a i Wam zapewne nie chce się czytać tej "litanii loretańskiej". To co - go.

Zacznę od małego, krótkiego, zwięzłego akapitu (ta, jak zwykle). Od czekolad stronię od.. Ooooho.. Kilku miesięcy. Nie będę tu ściemniać, bo to nie w mym guście - po prostu ciężko mi jeść coś z kategorii "od-tego-na-bank-przytyję". Mimo, iż me ciało jest już zdrowe, grubsze (napisałabym ohydne i odrażające aczkolwiek staram się nie nakręcać i uruchamiać). Głowa dalej do wymiany. No co zrobię jak nic nie zrobię. Jednak. Kiedy tak maszerowałam przez Biedronkę, noga za nogą. Zobaczyłam toto. Wiem, żadna nowość. Jednak cóż. Dla mnie masło orzechowe to "krUl". Masło orzechowe połączone z czekoladą to w ogóle kompilacja "bogUw". Wzięłam toto do ręki. Oczywiście stałam jak widły w gnoju przez dobre pare minut "wziąć - nie wziąć? zjem - nie zjem?". Nie przedłużałam (i tak wyglądałam nazbyt dziwnie), ujęłam mocniej i pobiegłam przed siebie. Tym sposobem mogę Was zaprosić na coś wyjątkowego. Usiądźcie wygodnie. JESZCZE WYGODNIEJ MÓWIĘ! Na tapecie coś zupełnie innowacyjnego na polskim wybrakowanym nieco rynku - czekolada Wawel w wersji Peanut Butter.

czwartek, 24 marca 2016

PurellaFood, Chlorella Natural Energy Bar Pomarańcza & Baobab

Wróciłam na bloga kilka tygodni temu. Powiedziałabym, że może nawet ze 2. I wiecie co prócz tego, że mam z Wami kontakt jest piękne? Że znów udało mi się zostać zauważoną (może bardziej dzięki insta) oraz docenioną. Bo dla mnie te wszystkie współprace to swego rodzaju.. Miara? Wyjdę na sierotkę Marihuankę ale.. Ja nie wierzę, że te moje wymordowane zdania da się czytać. Serio. Nie wiem z czego to wynika.. Ale zawsze ubolewam nad tym że, po prostu nic nie umiem i nic mi nie wychodzi. Podobnie mam myśląc właśnie o pisaniu. Ten kto ma wiedzieć wie.. Jak ciężko było mi tu wrócić. Niewiara w siebie robi ze mnie tchórza. Cóż. Tak czy inaczej, jak wiecie - lub jeśli nie wiecie to Was uświadamiam - tak, współpracuję z purellafood.pl. Domyślacie się co to? Nie wiecie? Bardzo możliwe. To nowa nowość na między innymi Rossmannowskich półkach. Zapraszam do zapoznania się z tą ich super zdrową ofertą, zajrzyjcie również na instagram oraz facebook - tam zobaczycie i dowiecie się jeszcze więcej.

Liczę, że ktoś tu od nich zajrzy (jeśli nie to trudno). I cóż. Wypada mi po prostu podziękować. Zawsze to robię, kultura wymaga! Podejmowałam się już współprac, jednej która zapowiadała się bosko odmówiłam po tym - jak to się mówi - "sraniu do własnego gniazda". I tym razem, mimo wszystko, byłam aż zawstydzona hojnością PureLife'a. Kopara mi opadła.. Oczy wyszły z orbit.. Także ogromne DZIĘKUJĘ z mojej strony. Kłaniam się nisko ! To cudowne, że tak przyjemnie traktuje się bloggerów (znaczy czy mnie można w ogóle nazwać bloggerem? :p). Co dodam? Z powodu tego ogromu produktów.. Może jakoś się z Wami podzielę.. W końcu.. To wszystko dzięki "moim" czytelnikom - blogowym ziomalom.

wtorek, 22 marca 2016

Sante, Jazzy Bites fruit bar with strawberry

Czasem, kiedy wydaje mi się - zwłaszcza wieczorami - że już jest lepiej robię bilans zysków i strat. Zysków w takie dni jak ten brak, straty.. Wydają się być wysokie niczym Mount Everest. Zatracić człowieka w człowieku, utrzymywać bezwładną i bezładną pustkę.. Życzyłabym sobie by moje dni bywały po prostu "ok". Kręcenie się między euforią i szałem, niepohamowaną radością a smutkiem i żalem. Tego nie da się znieść. By nie myśleć nazbyt wiele przychodzę z błahą notką. A nóż widelec komuś się przyda.

Kolejna zdrowa rzecz na blogu, zanudzę i Was i siebie. Choć z drugiej strony w tym dwudziestym-fit-pierwszym wieku.. Cóż, myślę - to tak po krótce - iż wielu chętnych na takie produkty się znajdzie. Z resztą, piszę o czym mogę i o czym mam. A staram się z całych sił by mieć. To duże wyzwanie, zwłaszcza przy tak.. Niełatwych okolicznościach? Niefortunnych? Wymagających? Odpowiednie słowo mam na końcu języka, jednak ze względu na dzisiejszą meduzę w mózgu odpuszczę zagrzebywanie się w takie dyrdymały. Przejdę do recenzji - Jazzy Bites w wersji truskawkowej.

niedziela, 20 marca 2016

Monster Energy Company, Monster Absolutely Zero

No hej! Witam Was w ten przepiękny, przecudny i jakże uroczy pierwszy dzień wiosny! Nie - tak serio jest niezły wygwizdów. Ale to już pizgi wiosenne! Super! 

Nie wiem co dziś wyjdzie z tego wpisu, mam nieco mózg jak orzeszek. Tak tak, była impreza. Pierwsza od.. Ponad miesiąca. Ja i ten mój balangowy tryb życia. Tak myślałam, że dzisiejsza notka to będzie to. Ale już wiem że nie, bo pisanie tych kilku wersów zajęło mi dobre kilka minut. Żałuję, że nie pisałam wczoraj (a miałam!), no kurcze miałam ten "słowotok". Dziś, jak jakaś rozwielitka. No, jest ciężko. Dobra, wstęp o niczym zaliczony. Przejdę do konkretów - nazbyt się motam.

Więc tak. Jestem jedną z tych osób, która truje się energetykami. Zwłaszcza kiedy mam nawał roboty, zazwyczaj w ilościach hurtowych. No nic nie poradzę. Ach, no popełniałam też mnóstwo błędów w młodości.. Wódka z Red Bullem, no regrets! Ale wracając, ostatnimi czasy. A raczej jakoś ze dwa tygodnie temu (?) pisałam tę moją żałosną inżynierkę. Czas mi się kurczył, miałam do nałożenia mnóstwo poprawek, tu mapy, tu jakieś pierdoły. A mi brak było sił. Wtedy to właśnie odkryłam szeroki asortyment napojów zakazanych. I tak wpadam tu z jednym z nich. 

Jezu, nie napiszę tej notki. Abstrahując. 

czwartek, 17 marca 2016

Dobra Kaloria, Chrupiący Orzech

Ten moment kiedy wchodzisz do Pandasów i już wiesz o czym będziesz pisać.

Wiecie dlaczego piszę recenzje ZAWSZE w dniu publikacji? Żeby pokazać to, jaka jestem. A jestem dość.. Skomplikowana. Może bardziej niestabilna. Przeglądając moje wstępy szybko można dojść do wniosku, że mój nastrój zmienia się jak światło z zielonego na czerwone, kiedy właśnie dochodzisz do przejścia dla pieszych - w ekspresowym tempie. Czy jest coś w tym złego? Nie wiem. Jak mawia mój znajomy "Twój mąż przynajmniej nie będzie miał nudno.". Ta, wcale nie będzie miał.. Właśnie.. Taka dziś jestem rozentuzjazmowana.. Piękne słońce, budząca się do życia przyroda.. Tylko gdzie do cholery to życie we mnie? Skończę to, zanim na dobre rozwinę. Przejdźmy do recenzji.

Kiedy zostałam namówiona do powrotu tu poszłam na zwiady. Żeby recenzować trzeba jednak mieć co. Wiedziałam że doszukanie się czegoś będzie dość trudne z niektórych względów.. Jednak nie poddałam się. I znalazłam. Mimo że stojąc nad nimi dobre parę minut, serio - ja nie wiedziałam. Sama myśl o tym że miałabym jeść coś innego była paraliżująca. To są właśnie te momenty, kiedy czuję się inna. Kiedy czuje się jak wariat, jak osoba która trzeba wsadzić tam, gdzie wsadzić mnie chcieli. Nienawidzę tego uczucia, zawsze staram się wypierać.. Jednak jestem zbyt świadoma by udawać że to normalne.. I że każdy tak właśnie ma. Cóż. Kupiłam dokładnie 4, nowe chyba, batony i ułożyłam je już w domu - od najlepszego. A przynajmniej najlepszego w zamyśle. I tak powoli sobie je szamię. Jem i recenzuję. Dziś przedstawiam wersję, no właśnie, teraz przyjmę że "zieloną" - Chrupiący Orzech.

wtorek, 15 marca 2016

Mlekovita, Super Body Active Banan

W skali zmęczenia przyznaję sobie mocne 9/10. Mnóstwo pracy powiązanej z uczelnią, do tego też sporo obowiązków wykraczających poza obszar moich naukowych zainteresowań. Padam. Nawet miałam nie pisać, bo wiecie - czas goni. Jednak kiedy powie się A trzeba powiedzieć również B. Magisterskie blogowanie. Czy to nie oznacza że będę najlepiej wykształconym bloggerem ever? Tak, to ja. Ciekawe czy to już jak "praca na etacie". W ogóle.. O czym ja piszę. I dlaczego to robię? Przejdę do rzeczy, nie ma co strzępić jęzora.

FIT choroba XXI wieku dopadła i mnie. Lata temu, jak już dobrze wiecie. Ciężko z tego wyjść, jednakowoż z biegiem lat na rynku pojawia się więcej produktów urozmaicających "jałową dietę". Tu też mega sprostowanie, moja jałową nie była - no może miałam takie dwa epizody :) Wracając, w trosce o wymogi, wygórowane wymagania klienta sklepowe półki wprost uginają się od produktów zapewniających nas o tym że owa rzecz jest: "fit", "bio", "eko", "lowfat", "highprotein", "noaddedsugar" i ... Tu w sumie mogłabym wymieniać w nieskończoność. Lista ta bowiem z miesiąca na miesiąc wydłuża się o kolejne pozycje. Jak wspomniałam - "klient nasz pan" - w myśl szerokopojętego zakładanego rozwoju gospodarki.

Ja to totalnie przepadłam w te napisy. Działają one na mnie jak magnes, lgnę do nich jak plus do minusa. Z daleka potrafię rozpoznać "ozdrowione" cudeńko i każde bezmyślnie wrzucam do kosza. Tym razem przedstawię produkt, serię produktów w zamyśle, które kupiłam już bardziej "wiedząc czego szukam". Tu podziękowania dla mojej Sis, że mnie poinformowała o istnieniu szałowego napoju jakim jest Super Body Active od Mlekovity. W skrócie, mam jeszcze szanse na bycie koksem!

niedziela, 13 marca 2016

Piątnica, Jogurt typu greckiego z malinami 0% tłuszczu

Nie wiem co w tak piękny, słoneczny, prawdziwie wiosenny, niedzielny poranek mogłabym napisać, naprawdę nie wiem. Chciałabym wykrzesać z siebie choć odrobinę jakichś pozytywnych emocji. Ale chyba nie potrafię. Kurcze, czasem się zastanawiam dlaczego tak właśnie jest. Dlaczego nie potrafię cieszyć się niczym, ba.. Dlaczego to mnie przygnębia jeszcze bardziej? Chyba jestem dziwna. Z większym smutkiem muszę dodać również że chyba długo tu nie zabawię, w kościach mych starych to czuję. Tyle słowem wstępu. I miłego dnia!

Są produkty do których "przekonałam" się ponownie jakiś czas temu i które goszczą w moim stałym, codziennym menu. Nie będę kłamać, nie uległam bum na "#bezlaktozy". Lubię nabiał i nie zamierzam z niego rezygnować, bo ktoś z odległej galaktyki powiedział "nie, kurna - nie możesz tego jeść". Prawda jest taka, że powiedział to tylko i wyłącznie po to, bym każdą zarobioną (przez Mamę) złotówkę dopłacała do bezlaktozowego zamiennika. Proste. Ale tak właśnie robi się ludzi w konia. Za parę lat naukowcy o których piszę właśnie - nie wiem po co - odszczekną to. Ba, zapewne stwierdzą, że nabiał jest bardzo potrzebny. Z resztą. Co ja tu tłumaczę. Chyba wiecie jak to działa. Wiecie?.. Prawda?

Jogurty greckie Piątnicy, cóż. Swego czasu odeszły ode mnie (jak wszyscy i wszystko) po chwilowym powrocie. Jednak wsad owocowy potrafi nieźle wystraszyć. Niebywałe. Jednak z braku laku, z braku pomysłu, sięgnęłam po jeden z nich. Jako że kiedyś tam - z rok temu zapewne - zrecenzowałam mój najprzeulubieńszy jagodowy, tym razem postawiłam na równie czczoną przeze mnie wersję malinową. Także. Jedziemy.

A! Na marginesie, walczę z "namiotem", oświetleniem, telefonem. Także wpisy będą skorelowane z malejącą brzydotą fotek. Zaczynamy od naj.. Najgorszych. Enjoy!

piątek, 11 marca 2016

Sante, No added sugar cookies with raspberries

Nie będę się znów tłumaczyć. Jest jak jest. Nie ukrywam, że lipa trwa. Dlatego muszę się pacnąć w głowę.. I wziąć w garść. Jest ciężko, trochę jak walka z wiatrakami (to w sumie mi się udało, żarcik - wiecie - przekonacie się za chwilę). Ale to ostatni moment. Ostatni zanim mogłabym popłynąć. Może ktoś weźmie mnie za świra.. Z resztą. Tu akurat mogę się zgodzić. :) Ale nie widzę innej motywacji do żarcia niż ten blog. Jedzenie tego samego kolejny miesiąc, z kolejnym dniem mniej i mniej.. Whatever. Jestem! I to z recenzją. Nie wiem na ile.. Nie wiem czy w ogóle.. Ale cóż. Lećmy z koksem bez smęcenia i zanudzania. Na początek coś raczej łatwego - dla mnie. 

Szukając czegoś na "pierwszy raz" (:D) starałam się, by.. Po prostu mało mnie to kosztowało. I nie chodzi tu o stricte pieniążki - a coś, co bez guli przejdzie przez gardło. I tak trafiłam na produkt Sante, nowe - nie - nowe, no added sugar cookies w wersji malinowej. 

piątek, 4 marca 2016

Rok w pigule. Blogowanie, drama, ana, początki i porządki.

Cóż. Od czego zacząć? Kiedy ma się niesamowicie wiele do powiedzenia.. Braknie języka w gębie. Niby spontan.. Bo mimo wszystko wyleciałam stąd jak petarda, nie pozostawiając ani słowa wyjaśnień. Bez sensu. I kultury. Przede wszystkim. Zaznaczam  - post będzie lajtowy, jak zwykle niepoprawiany. Także wszelkie błędy mi po prostu wybaczcie, no już się kajam! Cóż, zapraszam Was (o ile ktoś tu w ogóle wpadnie?!) na małą fascynująco - poruszającą podróż. Podróż z okazji.. Pierwszych urodzin utworzenia SA. Zaczynamy? Zaczynamy!