niedziela, 30 sierpnia 2015

Chojecki, La Crema Lemon

Witam w niedzielny poranek, a raczej niedzielne południe - jeszcze wakacyjne, jeszcze letnie, ciepłe, miłe i przyjemne! Mam pomysł na wstęp ale aleee zachowam go póki co. Kurcze, komu chciałoby się czytać moje wypociny, kiedy tak na serio trzeba skorzystać z ostatnich chwil wolnych od szkoły? Poza tym ja też dziś potrzebuję swojej chwili, nie ukrywam tego - niestety wyniki badań nie wyszły tak cudnie, jakbym sobie tego życzyła. Spokojnie, nie jestem umierająca. Po prostu.. Muszę odsapnąć :)

Wpadam do Was z przedostatnią recenzją z moich zapasów. Niestety.. Nie wiem co dalej. W związku z moimi zawirowaniami. Ja po prostu nie wiem czy zdobędę się na test. Będę musiała się chyba przemóc. Cóż takie zajęcie, karma taka. Tak czy siak, bo miałam nie przedłużać w nieskończoność - dziś na blogu crunchy biscuits with lemon flavour cream, czyli "La Crema" o smaku cytrynowym.

Skąd ja je wytrzasnęłam? Chyba nie myślicie, że kupiłam je sama? Owszem, ciekawa jak nikt na świecie jestem nowości.. Ale mam swoje granice przyzwoitości. Nie, tak na poważnie to nie mam. Mój Tata postanowił być hojny i łaskawy. Padam na kolana i biję pokłony! Przywiózł swemu dziecku dwa smaki biszkoptowego ustrojstwa. Komu jak komu, mi się nie dogodzi. Stwierdziłam, co zgodne jest z prawdą, że nie przepadam za cytrusami w ciastkach, a raczej posmakiem-nibysmakiem owoców. 

sobota, 29 sierpnia 2015

Ferrero, Kinder Pingui Malina

"Wróci, zawsze wraca", jak mawiał jeden z moich kolegów. Kolegów? Whatever. W ogóle, masz (miałaś, miałaś!) panno świetną opinię, tak na marginesie. Co jak co, raz w życiu się chłopaczyna - o ile to dobre określenie pana.. nieco starszego ode mnie - wykazał rozumem. Miał najzwyczajniej w świecie rację. Ja zawsze wracam. Jak niechciany bumerang rzucony w pole. Kurcze. Może często się poddaje, upadam z hukiem. "Może? Dziewczyno weź otrzeźwiej! Robisz to notorycznie." Jednak równie szybko się podnoszę, wstaję, otrzepuję i lecę dalej. Mam mocną psychikę, mimo wszystko. Podobno twardy ze mnie zawodnik - znak zodiaku zobowiązuje. Emm.. Nie muszę już mówić z czym wiąże się moja nieobecność, kto na dłużej się tu zagościł - wie. Kto wpada tu sporadycznie.. Odsyłam do poprzednich wpisów. Najlepiej chyba wszystkich. Staram się jednak zażegnać kryzys i tuż po porannych badaniach wpadam do Was, do Nas. Tu wpadam. Z kolejną recenzją. Dziś przedstawiam nowość od Ferrero - Kinder Pingui w wersji malinowej.

Stanęłam przed sklepową nabiałową półką. "Musisz sobie kochana.. zadać zajeb*ście ale to zajeb*ście ważne pytanie.. Co Ty do jasnej ciasnej chcesz stąd wziąć? Stoisz jak paranoiczka od pięciu dobrych minut i gapisz się jak sroka w gnat." Wyciągnęłam rękę przed siebie. Mam. Uciekam. Padło właśnie na ten produkt, nie żebym o nim marzyła.. Ale.. Los tak chciał. Z cyklu "krótkie, prześmiewcze historyjki zakupowe".

niedziela, 23 sierpnia 2015

Hildebrand, Aleksandra (Czekoladowy Miś)

Nie wiem co piszę, co recenzuję. Tytuł wpisu jest dla mnie jedną wielką zagadką. "Internety" również mało mi pomogły w jej rozwiązaniu. Przymrużmy więc jedno oko, opcjonalnie "oka dwa" i potakujmy gdy ktoś spyta o poprawność, dopasowanie producenta do produktu, marki do produktu - czegokolwiek do czegokolwiek. Po apelu. :)

Miałam dziś nie przedłużać, bo i tak wiele mam do zaprezentowania. Jednak kurcze. Ostatnio zastanawiałam się, już kolejny raz z resztą, czym są dla mnie te moje skromne internetowe progi. "Słodkie Abstrakcje" bowiem, to miała być jedynie moja, powiedzmy.. Oaza spokoju i biuro leczenia uzależnień - a raczej leczenia, uznajmy, braku apetytu :). Doszłam jednak do wniosku, po jak zwykle niekrótkiej kontemplacji, że mój stosunek do tego miejsca ulega ciągłym zmianom. Pisanie - choć nie znam się na gramatyce, interpunkcji i innych cudach na kiju, jest jakąś tam moją.. Nie, to nie jest pasja. Ale pisanie, takie dla siebie, mnie rajcuje. Z resztą, gdyby miała być to pasja.. Chyba bezsensowna. Mistrz słowa ze mnie żaden. Blogowanie zajmuje mój czas, mniemam że to ostatnio najbardziej pożyteczna rzecz jaką czynię. Tu serdecznie pozdrawiam stos książek leżących przede mną i czekających aż zacznę pisać inżynierkę. . "Obiecuję, zajrzę i do Was - chyba ***** w przyszłym wcieleniu". Poza tym Słodkie Abstrakcje to miejsce spotkań. Tak! Mam tu styczność, co te dwa dni (jak mam kryzys to i raz w tygodniu, no bywa) z masą bardzo ciekawych osób. Czasem czuję się jak barman, no szkoda tylko wielka, że nie polewam. Skąd porównanie? Bo tak sobie siedzimy i gadamy. Z Waszych wpisów dowiaduję się ciekawych rzeczy o Was, Wy z moich.. No ja to się uzewnętrzniam jak nikt inny! Czytając komentarze też jestem w stanie Was sobie nakreślić. Wiec suma summarum - podchodzę do bloga bardziej emocjonalnie niż się tego spodziewałam, zżyłam się z nim - symbioza totalna, a przez niego z Wami. Nie fanami, czytelnikami .. A dobrymi kumplami. Tu adnotacja: tej części poprawiać nie będę - to kłębek myśli, który siedział w mojej głowie. Nieco jestem zagmatwanopoplątana. Kobieta.. I to jeszcze blondynka.

Myślę, że faktycznie nie mam co przedłużać. Niedziela jest - święta, odpocząć muszę! Dziś recenzja cukierachów od Czekoladowego Misia.

sobota, 22 sierpnia 2015

Terravita, Cocoacara coffee & cardamom dark chocolate

Wstałam dziś skoro świt! Uwielbiam te pobudki o 5 rano, mmm! Ach, miałam tak niesamowitą wenę, pomysł na - aż - dwa wstępy. Wierzcie lub nie - nie byle jakie. Ale zagadałam się z Bratem.. Siedząc tylko we dwójkę, skazani na własne towarzystwo, możemy gadać o wszystkim nie szepcąc po kątach. Co jest cudowne! Niestety.. Przez te ploteczki dzień skrócił mi się o całe dwie godziny, a czas goni. A raczej, kurcze, mamy już 10.. Ja nic nie zrobiłam. Dość mam braku kreatywności w życiu. Więc może bez słowa wstępu? Trzeba Was czasem zaskoczyć ;)

Jakiś czas temu, stosunkowo niedawno nawet (nawet bardzo niedawno!), jedna z blogowych koleżanek  - zapraszam do krainy kaczek w czekoladzie, napisała recenzję mlecznej, słodkiej niczym miód czekolady Terravity. I kurcze, przypomniałam sobie.. Za małolata jadało się podobne do tej recenzowanej tabliczki (czekolada wyśmienita - Terravita, kojarzycie?). Nie pamiętam jakież to smaki były.. Stare dzieje, nie mi to wspominać - bo szczerze, ciężko mi sobie przypomnieć co robiłam wczoraj. Kojarzę ogólnie, że czekolady mi smakowały. Chyba. :) Oczywiście, jak to ja, napaliłam się jak dzik na żołędzie na tę Terravitę.. Jakby jeszcze było na co! Jednak nie o tym. Bo cóż się zadziało, nie zgadniecie? Zacznę od historyjki jednozdaniowej. Sto lat temu kupiłam dwie gorzkie czekolady. Schowałam do pudła.. I tak leżały, leżały i leżały.. I.. Przyznam do wzięcia tej dziś prezentowanej, zmusił mnie wręcz, termin ważności - taki na słowo honoru już. I oczywiście Terravitowa recenzja z sobotniego rana grana. Bang! Dziś na blogu, jak nigdy.. Nieco wytrawniejszych smaków. Coffee & cardamom (mom?) dark chocolate.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Tastino, Roger Toffi with milk chocolate

Uwaga, uwaga! Wprowadzam zakaz narzekania. Zakaz! Były upały.. Wszyscy narzekali. A że to za gorąco, a że się wszystko psuje i topi. Że żyć się nie da, wyjść się nie da. Najlepiej paść na twarz, rozłożyć się krzyżem i umrzeć. Pewnie też nie raz i nie dwa ja przeklinałam pod nosem tę pogodę. Chociaż, w sumie nawet nie wiem.. Cieszyłam się z tej fali gorąca, bo przynajmniej było mi ciepło. Egoistka. Hoho! :) A teraz? Oj bo zimno się zrobiło i już lepiej jak było gorąco, oj bo jesień już puka do drzwi, szaro buro i wilgotno.. A jak nie ma wilgoci, to susza niesamowita. Tu ja się też nieco umartwiam - nad tym ochłodzeniem. Siedzenie w grubej bluzie i turboskarpetach po same kolana przestało mnie "rajcować" już po dwóch dniach - cóż przed zimą, która również nadejdzie - taka to już kolej rzeczy, trzeba się hartować. O! Będę szukać pozytywów. Choćby i na siłę! Będę się cieszyć i będę wdzięczna za wszystko co mam. Będę pracować i przestanę się pastwić nad sobą. I będzie dobrze. Koniec końców. Pozdrawiam starsze panie, które natchnęły mnie do tego apelu. Dziękuję za uwagę.

Jakiś czas temu, wiosną dokładnie, opisałam tu 3 batony, trzy lidlowskie wafelki. Zobowiązałam się tym samym przetestować całą serię. Szalona! Nie chcąc być niesłowna.. Po Rogerze kokosowymkakaowym i orzechowym zapraszam na krótką recenzję smaku numer 4 - toffi. :) Ostatni smak za kolejne pare miesięcy - tak myślę.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Gelatelli, Master of Taste Pretty Peanut Butter

Ja to jestem jednak recenzentem niesamowitym! Tak, wiem.. Skromnym również, to na marginesie. Kiedy na dworze upały rodem z gorącego czarnego kontynentu, kiedy ludzie płoną żywym ogniem lub wtapiają się w rozpływający pod nogami asfalt.. Ja z uśmiechem na ustach, w pośpiechu ekstremalnym tworzę kwieciste recenzje słodyczy najbardziej cukrowych, lepkich i ciężkich. Natomiast kiedy temperatura nagle spada, kiedy robi się zimno (jest znacznie chłodniej, sama preferuję aktualnie ciepłe skarpety i równie gorące kakao) ja, niczym "Filip z konopii" (a Filipku, coo robiłeś w tych konopiach?) wyskakuję z recenzją lodów. Spytam sama siebie, Was przy okazji, "gdzie logika?". Nie chciałabym być wobec siebie nazbyt krytyczna, jednak przejawu owej logiki chyba po prostu brak. Cóż, zmieniać tego nie będę, bo i nie ma po co. Przynajmniej mamy "fun". Jestem ciekawa cóż takiego będę testować zimą? Wstęp mamy za sobą. O dziwo, co zdarza się rzadko ostatnimi czasy, przyszedł mi on "ot tak". Miło i przyjemnie jednak się nieco z siebie ponabijać. To w życiu wychodzi mi najlepiej - jak widać na załączonym obrazku. A raczej może, można wyczytać w zamieszczonym wyżej tekście.

Do sedna - nie ma co przedłużać. Dziś recenzja mojej ostatniej zdobyczy.. A raczej prezentu od Mamusi, w iście amerykańsko - lidlowym stylu! Lody Gelatelli w masłoorzechowej odsłonie - Pretty Peanut Butter.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Chocolissimo, Chocmallows Mix

Sobotni, leniwy (żeby nie powiedzieć jak zwykle), świąteczny poranek. Może dla niektórych nocnych marków nawet umowny środek nocy, dla piątkowych imprezowiczów, ostatnia chwila przed zaśnięciem. W końcu szósta rano, jakby nie było to pora dość wczesna, umówmy się. Dla mnie, jeszcze względnie niedawno, także była to nieludzka godzina, taka wiecie, ewentualnie w sam raz dobra na powiedzenie "dobranoc".. Pytanie: "Po co ja to robię, po co zrywam się jak szalona, kiedy mogę poleżeć nawet i do południa?", "Co budzi mnie tak wcześnie?". Ale ale, nie o tym dziś, wrócimy do tego, jakże ciekawego tematu, kiedy nie będę miała o czym opowiadać - czyli zapewne prędko. Jak na "lazy day" przystało, zanim wygrzebałam się spod ciepłej, trzymającej w objęciach kołdry - nie ma co tu czarować, chwila upłynęła. Chwila, podczas której jeszcze z przymkniętymi powiekami trwałam w półśnie. "Wszystko co dobre szybko się kończy". Otworzyłam oczy - z lekkim ich bólem popatrzyłam na rozmazany, jednak słoneczny świt. Pomyślałam: "To będzie dobry, piękny, kreatywny dzień!". Ruszyłam do kuchni. Wirując po niej niczym baletnica, z uśmiechem na ustach - a jakże, przygotowałam śniadanie i zasiadłam do stołu zastawionego po same brzegi. Jak każdego ranka, popijając kawę i zajadając się smakołykami zalogowałam (również) się w blogświecie. Przeczytałam wszystkie interesujące mnie wpisy. I już miałam brać się za swój (tak wielce wyczekiwany! :D).. Kiedy to w kuchni pojawił się mój Brat. "Ten też ma ładnie w czubie", przemknęło mi przez myśl. Już miałam krzyknąć do jego skromnej osoby "Dzień dobry, cóż sobie życzysz na śniadanie?", jednak Młody mnie ubiegł: "Dobrze się czujesz? Widziałaś się dziś w lustrze?". Och ja wiem, że każdego ranka ociekam wręcz seksapilem, czego jak czego ale "porannej urody" odmówić mi nie można - ale żeby aż tak? Podreptałam więc do najbliższego zwierciadła by zobaczyć, choć w lustrze, ten ósmy cud świata. Wtedy to zrozumiałam, że coś poszło nie tak. Mojemu Bratu wyrwało się tylko: "jak zjarany królik". I mogłam mu jedynie przyklasnąć. Zapalenie spojówek nie uczyniło mnie piękniejszą niż zwykle.. Tym oto wstępem, mniej wymuszonym - jednak dalej nie pisanym podczas natchnienia wielkiego, tłumaczę się z wczorajszego braku wpisu - tym razem to nie lenistwo. :) 

Kto śledzi mojego instagrama zapewne wie, że jakiś czas temu udało mi się nawiązać współpracę z Chocolissimo (głupi to jednak zawsze ma szczęście). Nie byłabym sobą gdybym nie skorzystała z tej wielkiej szansy. Po pierwsze jestem koneserem smaków, jak to dumnie brzmi! Po drugie, nawet nie wiecie jaką radość sprawia pisanie unikatowych recenzji, a raczej kreowanie recenzji zwykłych, a o wyjątkowych produktach - przedstawianie Wam czegoś innego, nowego wywołuje u mnie uśmiech bezwarunkowy. Tu już czuję ból, bo wiem, że to pierwsza recenzja z serii "Chocolissimo" - a ja jestem w 1/3 drogi do końca! Podróż będzie krótka ale obiecuję Wam, ciekawa! Zaczynamy?

Nie mogłam wybrać lepszego dnia na tastetest - własne święto! Cóż, grunt to sprawiać sobie "małe" przyjemności. ;)

piątek, 14 sierpnia 2015

Nestle, Lion

Ten ból.. Kiedy jesteś, w powiedzmy, dobrej połowie wpisu i twierdzisz, że nie ma on najmniejszego nawet sensu. Kasujesz każdą z liter i impetem zamykasz laptopa. Po czym, po dobrej połowie godziny wracasz z podkulonym ogonem, tym razem do innego produktu. "Będzie lepiej" masz w głowie. I jakby jest. Chyba nie dostanę dziś orderu "mistrza słowa". Ba, nie dostanę nawet talonu na balon za te, przysięgam, wymuszone wręcz zdania. Muszę zacząć spisywać moje myśli, te które kłębią się w chwilach natchnienia - rzadkich to rzadkich ale jednak, by nie mieć problemu w takie dni jak ten dzisiejszy.

Kiedyś tam - gdzieś tam, pod jednym z wpisów znalazłam komentarz, by wziąć się za produkty Nestle. O ile sobie przypominam, komentarz był anonimowy. Jeśli czytasz te moje wypociny w dalszym ciągu drogi Anonimie, wiedz że masz dedyka w tym miejscu - wpis robię z myślą o Tobie. Specjalnie dla Ciebie ruszyłam również na poszukiwania, które zakończyłam sukcesem z zadowoleniem twierdząc "smaczne to będą testy". Tak więc dziś na blogu, jeden z moich ulubionych kiedyś batonów, (gdzie "ulubione" to pojęcie szerokie dość, jak ostatnio pisałam z resztą) Lion od Nestle właśnie.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Müller, Müllermilch Fistaszki w Czekoladzie

Będę szczera - jakbym nigdy nie była, ech. Miałam dziś nie dodawać wpisu. Wymówki, wymówkami. Miałam dwa dobre powody, by wymigać się od niemalże codziennej dawki słodyczowych recenzji. Poza tym, ja jak oczywiście ja, szybko odpuszczam w złościach i nerwach. Stwierdziłam: "Koniec, to koniec!". Chciałam uciec, trzasnąć drzwiami i nigdy tu już się nie pojawić. Bang! Jestem okropna, wiem. Cała ja, dość impulsywna i niepoukładana. Szybko się zapalam i równie szybko gasnę, tak mawiają. Ale. Są na tym świecie ludzie, i o dziwo jest ich sporo.. Którzy uważają, że to co robię teraz ma sens. Całe to opisywanie słodyczy, w moim przypadku podobno dość kwiecistoskrupulatne, podobno mi najnormalniej w świecie wychodzi. Raz - po prostu jestem tu szczera, zawsze piszę co myślę i nie udaję nikogo kim nie jestem (zanudzając przy tym śmiesznymi bądź łzawymi wręcz historiami), a po drugie.. Mi wychodzi.. Na zdrowie. :) Nie, uprzedzam nie jestem narcyzem, to nie moja opinia. A opinia bliskich mi osób. Chyba, że mi kłamią - dorwę Was! Tak więc kiedy znów miałam się poddać (który to już raz?) albo już się poddałam (to prędzej), na ratunek przyszli przyjaciele. Cieszę się, że mam wokół tak wspaniałych ludzi, którzy zawsze mi pomogą - pocieszą, poprzytulają lub po prostu kopną.. W tył! Tym razem z pocieszeń wyszła kombinacja alpejska, stąd i siedzieć nie mogę i nieco zastraszona jestem ;). Póki oni mnie będą w tym trzymać, zostanę. Dla nich właśnie, dla Was - oczywiście i rzecz jasna dla siebie. Jestem silniejsza niż się niektórym wydaje. I pokażę to, jeszcze nie raz i nie dwa.

Oczywiście był też powód - leń. A raczej. Ekhm, ekhm. Radziłabym spojrzeć w kalendarz pod dzisiejszą datę. Najlepiej na dzień dzisiejszy i jutrzejszy. Jeśli nic nie widzicie - zmieńcie kalendarze! Taaaak, moje święto. Yeeey. Mama wiedziała co robi - 2 dni imienin! Najlepiej ;)

Patrzycie na tytuł dzisiejszego wpisu i myślicie: "Ta to ma zdrowie, tak się katować tymi fistachami". Z własnej woli, to wierzcie na słowo, nie robiłabym tego. Jednak, tu pozdrawiam Cię Bracie, kiedy Młodszy proponuje kilka łyków do recenzji aż żal odmówić. Zwłaszcza, że w odróżnieniu od niego, nie kupiłabym tego produktu. Bo raz, nie przepadam za smakowym mlekiem. Chyba że jest to mleko z pinacoladą. Dwa, fistaszki! Czyżby kompilacja mistrzów.. Którzy chcą mnie pozbawić życia? Chyba czas się przekonać. Zaczynamy recenzję!

niedziela, 9 sierpnia 2015

Ritter Sport, Whole Almonds

Odkrywanie nowych smaków to bardzo ciekawa i równie wciągająca, jak mówi młodzież, "zajawka". W ogóle kurcze, odkrywanie świetnych produktów bardzo cieszy. Bo w sumie, co może radować bardziej, od dobrego jedzenia? Echh. Wracając. Od kiedy skosztowałam (dobra, pożarłam za jednym posiedzeniem 250g) mojego pierwszego Ritter Sport'a wiedziałam, że nie spocznę póki nie spróbuję wszystkich - choćbym miała od tego paść na zawał lub generalnie umrzeć z powodu klinicznej wręcz otyłości. I faktycznie nie poddaję się, krok po kroczku spełniam to postanowienie - chociaż jestem dopiero gdzieś na początku mojej przygody z tymi czekoladami. Za mną bowiem, prócz wymienionego wcześniej wariantu, jest tylko wersja Kokosowa. Jestem jeszcze młoda, teoretycznie mam wiele czasu na wykonanie tej misji. Taaaakk.

Wiecie, nie jestem skąpa. W sumie. Dobrze, bywam. Ale nie jeśli chodzi o jedzenie. Jednak 5zł za 100 gramową czekoladę to, umówmy się, ciut więcej niż przeciętne płaci się za zwykłą tabliczkę - nawet jeśli płacimy za "lepszą jakość", "wyższą półkę". Tu "pomocną dłoń" wyciąga Kaufland i jego półka z przecenami. Czasem wydaje mi się, że przy niej znajduje się moje życiowe szczęście (bo farta ani w kartach ani w miłości nie mam). Zaczęłam od Verpoorten - czyli czegoś na co polowałam, kupiłam tam też mojego pierwszego Lindt'a. Ostatnio przy kasie, po wypakowaniu produktów z kosza na taśmę, zostawiłam moją Mamę i ruszyłam na zwiady do owej półki. Ot tak, bez jakiegoś względnego zamiaru kupna czegokolwiek, popatrzeć. I cóż ja widzę! Zielone kwadratowe opakowanko.. Zagarnęłam je zamaszytym ruchem i dołożyłam do liczonych właśnie zakupów. Cóż. Cała ja. Dziś recenzja czekolady, trzeciej do kolekcji już, Ritter Sport w wersji Whole Almond.

Nie spałam całą noc więc jakby coś nie miało sensu to przepraszam serdecznie.

sobota, 8 sierpnia 2015

Algida, Magnum Black Espresso

Ja już wiem! Ja już wszystko wiem! Eureka, odkrywca znów w akcji! By napisać jakiś sensowny lub też mniej zwięzły i ciekawy wstęp potrzebuję impulsu. Swego rodzaju zapalnika, czyli solidnego "liścia w twarz" od życia, takiego po którym obrócę się dookoła własnej osi i z gracją godną największej fajtłapy padnę, a raczej runę, na ziemię niczym kłoda w karczowanym właśnie lesie. Bądź też zupełnie odwrotnie - euforycznej radości spowodowanej jakąś tam na bieżąco przytrafiającą się cudowną rzeczą, od której oczy aż błyszczą z podniecenia, chwilą błogostanu zdarzającą się raz na jakiś czas, zazwyczaj dłuższy czas - oczywiście. I cóż tym razem? Nie mylicie się. Dziś chciałam nieco porozmawiać o.. Bez wstępów, bo nie wytrzymam. Czy macie czasem wrażenie, że ktoś po prostu Was nie lubi? Zaznaczam: tylko Was. Ma masę znajomych lub "znajomych", z którymi ćwierka niczym ptaszek ranną porą. Od emitowanej ilości cukru w tych znajomościach, aż żołądek ściska i mdło się robi, niczym po mojej ulubionej Milce Oreo. A do Was, co? Podchodzi z rezerwą? Żeby tylko. Jest niemiły? A po co ma się do Ciebie uśmiechać, skoro na każdej posiadanej Twojej fotografii, najchętniej wydrapałby Ci twarz? Dobrze, że szczędzę sobie i nie rozsyłam moich sweet foci komu popadnie. To, że ktoś nagminnie odstawia szopkę w postaci "prostacka chamówa" jestem w stanie znieść. W sumie wolę jeśli ktoś gra w otwarte karty - rzeczy są czarne lub białe. Ale ignorancja, jakaś zawiść, bo ja już nie wiem jak to określić. To mnie.. To mnie.. Tu cisną mi się na usta dwa brzydkie wyrazy, a trzeciego - cenzuralnego, chyba z siebie nie wykrzesam. Chwila, moment. Wiem - bardzo irytuje. Ja jestem naprawdę dobrą duszą, za co niestety, krok za krokiem, ponoszę konsekwencje. Przysięgam, nie potrafię być niemiła.. Bez powodu. Są jednak sytuacje, kiedy po prostu moja złość, moje zażenowanie sytuacją sięga zenitu. Wtedy powoli, powoli, jakby zupełnie bez kontroli.. Zaczynam się uruchamiać. Czasem wydaje mi się, że o to właśnie komuś chodzi. I staram się opanować. I również ignorować. Ale.. To jednak się nie da! Zwłaszcza, że ktoś tam, prócz resztek sił i spokoju, próbuje Ci zabrać.. Ciebie, "Twoje ja". Tu znowu wróciłabym do kwestii poruszanej już kiedyś - we wcześniejszym wpisie. Wpisie odnośnie małpowania, papugowania, ściągania itp. Ale wiecie. Już mi przeszło. Wyżaliłam się. Dziękuję. Przejdźmy do recenzji.

Jakiś czas temu na jednym z blogów przeczytałam kwiecistą recenzję jednego z Magnum'ów - lodów z którymi nie miałam nigdy styczności (chociaż w dalszym ciągu wydaje mi się, że parę lat wstecz jadłam Magnum'a Gold). Odszukałam również drugą recenzję, już mniej entuzjastyczną, ba wręcz taką stawiającą ten wytwór ludzki w złym świetle. I co to spowodowało? Ano uruchomiło moją "ciekawość pierwszej klasy". Stwierdziłam jednak: "Phe. Dziewczyno, one i tak są na wymarciu, jakieś ostatnie niedobitki zostają w sklepowych zamrażarkach, na bank Ty dostaniesz jednego, szczęściaro." Trudno. Wróciłam na ziemię, do szarej rzeczywistości. I tak sobie żyłam spokojnie z dnia na dzień.. Tu akcja nabiera tempa. Pewnego dnia weszłam do sklepu Gama. Jak to ja, musiałam przemaszerować między wszystkimi półkami. Lody. Magnum Black Espresso. Wzięłam. Wyszłam. Po czym zjadłam, opisałam. I witam Was dziś recenzją.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Passio, Premium Coffee Liqueur Pralines (Czekoladowy Miś)



Chyba przyjdzie mi zmusić się do głębszych kontemplacji. Nie wiem dlaczego dzieje się tak, nie znam powodu, nie mogę doszukać się przyczyny niemożności napisania naprawdę dobrego wstępu. Kiedyś tam, kiedyś, kiedyś, spod moich paluszków wychodziło parę ciekawych zdań na mądry (lub mniej) temat. A teraz? Jedyne o czym mogłabym napisać to ED. Mam nawet dwa ciekawe rozważania dotyczące tej kwestii, jakże obecnej w moim życiu. Jednak.. Ile ja mogłabym Was tym męczyć :) To staje się nudne. W sumie, im więcej o tym gadam tym bardziej jestem zagubiona. Więc może nie warto? Może warto skupić się po prostu na życiu - na radości, na sponatniczności, na ciekawości - a nie na tym co sprawia, że ginę marnie niczym.. Niczym.. Nie wiem do czego się tu porównać. Kto wie ile mi czasu zostało, kto wie jakie będzie jutro ? Nie żałujmy sobie dzisiaj, by nie żałować może nawet do końca, dłuższego czy krótszego, życia. Nie ma co tu się rozwijać i rozciągać. Kończę wstęp.



Recenzowałam ostatnio różne produkty, słodsze i mniej słodkie. Całkowicie jednak umknęła mi z głowy współpraca z Czekoladowym Misiem. Głupia ja. Od dwóch tygodni chyba, aż do wczoraj, nie widziałam się z pudłami pełnymi słodyczy. Nie miałam do nich sił, nie miałam ochoty na ich zawartość. Jednak. Cóż. Ja idę do przodu, a przede wszystkim blog się rozwija, czas było coś zjeść. Recenzje nie biorą się z powietrza, a z jedzenia. I żeby recenzować trzeba jeść, ba żeby żyć trzeba jeść! Logika, kobieca logika. Także oczyściłam umysł, wstałam z lepszym nastawieniem i.. Co dla niektórych, w XXIw - pełnym fit ortorektycznych zapędów, jest wręcz nieprawdopodobnie szokujące i obrzydliwe.. Zjadłam.. SŁODYCZE. Szach-mat ED.

Z tej też racji dziś na blogu krótka recenzja cukierków Passio - Premium Coffee Liqueur Pralines. Nadmienię, że to nie pierwsze moje spotkanie ze słodyczami Passio, wcześniej testowałam Irish Cream Diamonds. Stąd też moja ekscytacja tym produktem. Swoją drogą, Pani Ania to wiedziała co ja lubię!

środa, 5 sierpnia 2015

Ferrero, Duplo

Nic ale to zupełnie nic się u mnie nie dzieje. I choćbym chciała, a uwierzcie mi, bardzo bym chciała napisać coś "super" nie jestem w stanie. Ostatnimi czasy, to jest od kiedy mam wolne (ach, to już trzy dni!), po prostu leżę plackiem, czasem jem, czasem zrobię trening.. Tyle w sumie. I tak oczywiście od samego rana, bo mój organizm, jakby mogło być inaczej, przyzwyczaił się do wstawania w okolicach piątej rano.. Nie będę Wam tym zaprzątać głowy, bo i czym w sumie nie ma. A inżynierka jak leżała, tak leży.. Jak to się mówi "ona poleży, to może i ja poleżę.." :). Z ciekawszych rzeczy - dziś czeka mnie mały tastetest, także będzie słodki ubaw. Z resztą, nie ma to jak próbowanie słodyczy w taką gorączkę, kiedy to woda z cytryną i lodem ledwo przechodzi przez gardło. Niestety zapas recenzji.. Wyczerpałam. Dacie wiarę? Niestety coś szło nie tak, jakoś nie miałam weny na jedzenie. Dlatego dziś mała próba. I to nie tylko smaku.. Ale także sił i charakteru. Lecz cóż, trzeba się spiąć! Dla dobra mojego różowego, cukierkowego, landrynkowego "dziecka".

Za dzisiejszy wpis przepraszam z góry, a raczej nawet nie za wpis, a za zdjęcia. Robiłam je baaardzo późną nocą - światła pięknego nie uświadczając. Dobrze, że przynajmniej każdy z Was (każdy, prawda?) widział gdzieś na sklepowej półce dzisiejszy "produkt dnia" - poddany skrupulatnemu testowi (taa). Myślę, że większość również go także jadła i to zapewne ze smakiem. Dziś na blogu Duplo, Duplo by Ferrero. Duplo, które dostałam od mojej kilkuletniej Siostrzenicy, przez co nabrało ono wartości sentymentalnej i już zawsze będę je kochać ;)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Müller, Müller Froop Tropical Ananas-kokos

Cóż, zmian przeróżnych Ci u nas dostatek (co chyba widać na pierwszy rzut oka, prawda?). Do moich zawirowań w sferze duchowej, emocjonalnej jak i cielesnej, dołączyły również te związane z "przebudową" bloga. Drobną kosmetyką, lekkimi zmianami - wiecie, czego się nie robi dla czytelnika. No i oczywiście, dla siebie. Jakby nie było, "Słodkie" to miejsce, gdzie nie tylko mechanicznie opisuję kolejne produkty. Mój blog to mój azyl. Czytając go, każdy z Was jest w stanie odkryć mnie w jakimś tam stopniu, poznać mniej lub bardziej dogłębnie. Pisze tu wszystko i o wszystkim. Chwalę się i żalę. Płaczę i śmieję się prawie w głos. Więc dlaczego, do jasnej.. ciasnej, miałoby tu być brzydko?! Przytłaczająco?! Czas się wziąć, razem z moim dziełem, w garść. Pozbierać - make up na twarz i do przodu. Och żeby nie było, no też nie mówię, że teraz jest idealnie - bo nie jest. I zapewne też prędko nie będzie. Uczę się dopiero tajemnych sztuk związanych z tą całą "sajtową" otoczką. A jako iż ze mnie tylko blondyneczka.. ;) Poczekamy sobie! Tak czy siak, z góry przepraszam za lekki rozgardiasz na blogu. Obiecuję poprawę! I to w najbliższym czasie. 

Po krótkim przedsłowiu, zapraszam każdego z Was na krótką podróż do Müller'owej krainy. A raczej do jednej małej Froop'owej Nibylandii. Tam chyba jeszcze nie zawitaliśmy! Odkrywamy nowe lądy więc, przeżywając pierwsze razy. Müller, Müller Froop Tropical Ananas-kokos.

sobota, 1 sierpnia 2015

Mars, Mars Caramel (limited edition)

Wraca Wasza córka marnotrawna. Po kilku dniach załamki i dołka, po zaliczonym moralnym, totalnym dnie.. Pojawiam się kolejny raz. Wiecie.. Jeszcze nie wiem jak ale jakoś poprowadzę tego bloga.. 

Ile tak naprawdę produktów, słodkich pyszności, określam mianem "mój ulubiony"? Szczerze powiedziawszy - wiele. Nie wiem dlaczego to robię. Wydaje mi się, mam gdzieś tam, na dnie głowy, że ukochana rzecz może być jedna, jedna w danej kategorii: ulubiona czekolada, ulubiony baton, jogurt, cukierek.. I Bóg jeden wie co tam jeszcze. Oczywiście, jakby nie było.. Mam mnóstwo takich lubimych rzeczy w danej "sekcji". Ja to ja, zawsze to powtarzam - skomplikowana, niezdecydowana jednostka. Jeśli chodzi o ulubione batony, na bank jest wśród nich Mars. Mars, który czeka w magicznym pudle na otwarcie, na konsumpcję połączoną z małym testem smaków. Wariacji na temat tego batona jest kilka i to właśnie jedna z nich zwróciła moją uwagę, bo powiedzcie kto z Was nie lubi Marsowego karmelu? Byłam zaintrygowana do tego stopnia, że nie bacząc na "tęskny wzrok" wersji podstawowej, bazowej czy oryginalnej złapałam za edycję limitowaną (która chyba limitką nie jest, bo Caramel'a widuję na sklepowych półkach już dłuższy czas).